piątek, 29 maja 2015

Piątki z Kurą Domową (39) - Drożdżowy zawijaniec na szybko.

   Ostatnio pochylając się nad haftem, nabrałam ochoty na drożdżowe ciasto. I takim sposobem, zupełnie spontanicznie i bez sięgania po przepisy, wymyśliłam drożdżowy smakołyk, który pochłonęliśmy z rodzinką jeszcze ciepły :) Dzisiaj z Wami pomysłem się podzielę, a nóż widelec komuś zawijaniec się spodoba :)

   Do sporej miski trafiły 3 szklanki maki, 3 jajka, 1/3 kostki margaryny, 1 cukier waniliowy, 1 opakowanie drożdży instant, 1/2 szklanki cukru pudru, 1/2 szklanki mleka
Wszystkie składniki zagniotłam dokładnie na jednolite ciasto. W trakcie zagniatania ciasta, dodałam jeszcze około 1/2 szklanki mąki, żeby ciasto odstało od łapki i później nie kleiło się do walka czy stolnicy.
Na mojej ukochanej dużej stolnicy (tej "dostanej" od Teścia, pamiętacie?) posypanej mąką,  rozwałkowałam ciasto na duży placek, który następnie posmarowałam konfiturą z truskawek (mój zeszłoroczny przetworek z własnych owocków) i zwinęłam całość "na rogala". Wyszedł spory, więc nauka na przyszłość - podzielę ciasto na dwie części. Zawijaniec trafił do, wysmarowanej margaryną i oprószonej mąką, blachy i do piekarnika.  Piekłam go 40-50 min w temperaturze 160*C.
 Ot i cała filozofia, a uwierzcie poezja smaku! 



   Na koniec jeszcze, wraz z życzeniami dobrego i smacznego weekendu, taki optymistyczny i "kulinarny" "demot" znaleziony w internecie :) Pozdrawiam Was serdecznie!




PS: W poniedziałek ruszamy z "Makowym dworkiem". Och, jak się cieszę :)

środa, 27 maja 2015

Poduszeczka na igły i czytadełko (WDiC).

    Pogoda na Podlasiu szaro - deszczowa, czytaj idealna na marudzenie i nudę dzieci, ale i na krzyżykowanie. Dziecko, póki co, dopadło "resoraki", więc ja tu do Was na chwilkę :)

   Na początek pytanie - gdzie ląduje Wasza igła, gdy podczas haftowania, pora na nawleczenie nitki lub chwilową przerwę? Moją, do tej pory, najczęściej wbijałam albo w motek czy kanwę, albo w jakąś część własnej garderoby (spodnie, bluzka). Tyle wyszywam, że wstyd po prostu, że nie mam poduszeczki na igły! Na swoją obronę przypomnę, że tak do końca niezorganizowana nie jestem, bo ponad rok temu stworzyłam przecież Igielnik, który rewelacyjnie służy do przechowywania igieł czy szpilek. Trzeba było jednak roku i Hani, która zainspirowała mnie swoimi Hafciareczkami, żeby powstała podręczna podusia na igiełki. Z dumą mogę stwierdzić, że moje igły są teraz traktowane po królewsku :) A tak na poważnie, to nawet nie zdawałam sobie sprawy, że taka mała rzecz stanowi mega udogodnienie, bo oczywiście od razu wypróbowałam :)
Całość wyszywana na aidzie 16, dwiema nitkami mieszaniny mulin, dowolnie dobranymi przeze mnie odcieniami zieleni - przy tym kolorze odpoczywają oczy :) Wzorek znaleziony w internecie. Niteczkowa kokardka na koczku, to już mój pomysł.
Na pleckach podusi dodałam jeszcze inicjały szanownej autorki :)




 






   Za mną także kolejne czytadełko. Tym razem to "Zaślubieni Kochankowie" J. Collins. To opowieść o życiu amerykańskich wyższych sfer. O grze pozorów, sekretach, małżeństwach uwikłanych w romanse, rodzinnych intrygach i wszechobecnym na każdym kroku seksie. Poczytacie tu o zdradach, zazdrości i zemście, a także o tym jak niektórzy mężczyźni uprzedmiotowiają kobiety. Kto jest kim tak naprawdę? Kto ma szczere intencje, a kto tylko gra? Opowieść bardzo fajna i wciągająca, a zakończenie - zupełnie inne niż by się spodziewać. I chociaż przed czytelnikiem prawie 500 stron, to zachęcam do przeczytania :)


Dziś Kochani już uciekam!
Postaram się zajrzeć do Was jeszcze w piątek z jakimś smakołykiem :)
A na koniec przypominam, że już w ten poniedziałek startujemy z "Makowym dworkiem", ale kto ma jeszcze ochotę zapraszam niezmiennie i serdecznie :)
Kilka dworkowych "Acanek" nam się zebrało, na dodatek wszystkie zwarte i gotowe, więc szykuje się naprawdę fajna zabawa :)
Pozdrawiam Was serdecznie i ślę buziaki :)

czwartek, 21 maja 2015

Zakończona metryczka oraz czytadełko (WDiC)

     
   Dziś na Podlasiu troszkę pochmurno i deszczowo, ale ja odczarowuję aurę energetycznymi kolorami i zapachem narcyzów i tulipanów :) Powoli mój ogródek skalny i cale podwórko nabiera takich właśnie barw i aromatów - ja w pocie czoła siałam i sadziłam, a wiosna robi resztę :)

   Ale nie tylko na podwórku, ale i robótkowo także nieco się dzieje. Powstają małe hafty z przeznaczeniem na kartki, jeden hafcik tajny przez poufny na niespodziankę, a w planach metryczka i oczywiście 1 czerwca ruszamy z "Makowym dworkiem" (o tym poniżej).
Tymczasem metryczka, nad którą ostatnio pracowałam, zakończona! A w zasadzie zakończony sam haft. Pozostały oczywiście napisy, czyli tradycyjnie imię, data oraz waga, wzrost, ale to już natura zdecyduje kiedy nastąpi uzupełnienie. Póki co, czekamy na maluszka :)
 Metryczka haftowana trzema nitkami mieszaniny mulin (Ariadna, Birdbrand) na beżowej Aidzie 16. Kolory dobierałam według własnego uznania. Wzorek znaleziony w internecie i (jak wiecie) wykonany przeze mnie po raz drugi. Wyszycie metryczki zajęło mi około miesiąca, ale w między czasie powstawały także inne, małe hafciki - wózeczek, różyczki, lewek na ręczniczek itd. Niemniej haft metryczkowy prezentuje się tak...







 Czytelniczo zaczęłam nowe "grubaśne" tomisko, ale póki co pochłonęłam "Gorzkie całusy" S. Chaplin. Książka lekka i zabawna - doskonała odmiana od tej czytanej przeze mnie ostatnio (dla przypomnienia było to "Miasto 44"). Jest to opowieść o tym jak to się dziwnie w życiu układa, jak nasze losy potrafią się odmienić w jednej chwili. Główna bohaterka to szczęśliwa mężatka i wzięty fotograf. Za chwilę okazuje się, że zmuszona jest szukać pracy, a na dodatek pojawia się niezwykle pociągający ją facet - na domiar złego to narzeczony przyjaciółki z dawnych czasów. Zakończenie - nieprzewidywalne, ale o tym przekonajcie się sami :)




   A na koniec jeszcze raz zapraszam do wspólnego haftowania "Makowego dworku". Szczegóły znajdziecie tutaj. Zaczynamy 1 czerwca, więc jest jeszcze czas i na zastanowienie się i na przygotowania.






Dziękuję Wam za komentarze i obecność i witam nowe Osóbki :) Cieszę się, że jesteście, a ponad 37500 wejść, niesłychanie motywuje do działania!
Już dziś życzę dobrego i udanego weekendu!
Pozdrawiam serdecznie :)

wtorek, 19 maja 2015

Makowy dworek, czyli zapraszamy na sal!



   Wspólnie z Renatą z bloga mojeroznecudawianki.blogspot.com postanowiłyśmy wyhaftować bardzo sielski i wakacyjny obrazek. 
Zapraszamy serdecznie i Was do towarzystwa, ogłaszając jednocześnie Sal - Makowy Dworek! 

Oto kilka szczegółów:
  •  haftowanie rozpoczynamy 1.06. 2015r, a zakończenie przewidujemy 31.12.2015r.;
  • pozostawiamy dowolność w wyborze materiałów tzn. sami wybieracie kanwę, rodzaj nici, ewentualne dodatki typu koraliki itd.;
  • pozostawiamy dowolność w kwestii terminów pokazywania rezultatów pracy;
  •  haftowany obraz ma wymiary 189 x 135 krzyżyków; użyto w nim 37 kolorów ;
  • będzie nam miło jeśli na swoim blogu czy profilu zamieścicie nasz podlinkowany salowy banerek.

Na zapisy czekamy na naszych blogach:
  1. u Renaty na Makowy Dworek - Sal :-)
  2. u Ani, pod tym postem
  3. oraz, na specjalnie na tę okazję utworzonej, grupie na Fb - "Makowy dworek" - sal

 Serdecznie Was zapraszamy i
 zachęcamy do stworzenia, czy to dla siebie 
czy w celu podarowania komuś, 
wspaniałego obrazu!

piątek, 15 maja 2015

Piątki z Kurą Domową (38) - Jagodowy biszkopt


   Maj trochę nam kaprysi pogodą. Wczoraj u mnie lało, świeciło słonko, zachmurzyło się, zerwała się wichura i zaczął padać deszcz i to z gradem, a za chwilę grzmiało i błyskało, a potem ponownie się rozpogodziło. Ale pod jednym względem maj nie zawiódł - bzy pięknie kwitną i pachną czarująco! I to wszędzie, co udowadniacie niejednokrotnie na swoich blogach.

   Dziś, w ramach "Piątków z...", zapraszam Was na smakołyk w klimacie kwitnących bzów. W kolorystycznym klimacie ;)

   Ostatnio gościliśmy u siebie dawno nie widzianych Znajomych i specjalnie dla nich powstał jagodowy biszkopt. Zależało mi by przygotować jakiś "nasz", swojski smakołyk, bo na co dzień mieszkają za granicą. Chyba mi się udało, bo dostałam pochwałę za prawdziwe jagody :)

 Zaczynam od zrobienia mojego tradycyjnego biszkoptu. Na początek ubijam pianę z białek z 4 jajek (jajka prosto z lodówki, piana ubijana z odrobiną soli). Do piany dodaję 4 żółtka i 1/2 szklanki cukru i ucieram razem. Dodaję 1 szklankę mąki, łyżeczkę proszku do pieczenia, cukier waniliowy i łączę składniki mieszając mikserem. Warto mieszać chwilkę dłużej, ciasto się "napowietrzy", ładniej urośnie. Wlewam ciasto do wysmarowanego margaryną i posypanego mąką prodiża i piekę 20 min w około 200*C.

Pora na krem budyniowy. W garnuszku zagotowuję 2 szklanki mleka, 5 łyżek cukru i 1/2 kostki margaryny. W 1/2 szklanki zimnego mleka rozprowadzam budyń waniliowy (duży, rodzinny). Po dokładnym wymieszaniu, wlewam go do garnuszka z pozostałymi składnikami. Nadal mieszam i gotuję, na bardzo małym ogniu, jeszcze chwilę. Pozostawiam do ostygnięcia. Następnie dodaję do niego około 1/2 słoiczka konfitury/dżemu z jagód i delikatnie mieszam całość łyżką.
 
Wystudzony biszkopt przekrajam na pół. Wierzchnią część biszkoptu (zapieczoną skórką do dołu) układam w tortownicy, a na niego wykładam (wystudzoną) masę budyniowo - jagodową. Przykrywam dolną częścią biszkoptu, a wierzch smaruję resztą konfitury. Dla ozdoby dodałam jeszcze kandyzowaną pomarańczową skórkę. Śmiało można użyć jakiejś dekoracyjnej posypki, czy wiórków kokosowych, chociaż nie wiem czy nie "przejmą" koloru jagód.
 
Ciasto wstawiam do lodówki, żeby zastygło i tak też przechowuję.





















Na koniec jeszcze witam nowe Osóbki, które tu do mnie ostatnio zawitały, rozgośćcie się :)
Życzę Wam wszystkim dobrego, spokojnego weekendu!
Pozdrawiam serdecznie :)

środa, 13 maja 2015

Małe hafciki i czytadełko (WDiC)

       


 Dziś powitały Was plenery z naszego weekendowego spaceru po Parku przy letniej rezydencji J.K. Branickiego. Nie wiem jak Wy, ale ja w takich miejscach zawsze czuję się zrelaksowana. Taka zieleń uspokaja, odpręża i na dodatek świetnie dzięki niej odpoczywają oczy :) Fajnie, że takie zakątki jeszcze da się znaleźć, chociaż ten u nas trochę zasmuca, bo niestety nieco niszczeje i na dodatek nie ma nawet porządnej ławki, by chwilę sobie przysiąść. Zawodni są jednak ludzie, a przyroda zawsze staje na wysokości zadania :)



Naładowana pozytywną energią, pokusiłam się, tym razem, o małe hafciki. Powstały dwie różyczki, które trafią na karteczki. Różyczki przy okazji są troszkę "eksperymentem". Wyszywam trzema nitkami muliny bez względu na rodzaj kanwy. Wiem, jednak, że wiele hafciarek na Aidzie 16 (na której ostatnio i ja pracuję)  wyszywają dwiema nitkami. Chciałam, więc spróbować jak to wygląda, czy nie ma prześwitów itd. Szczególnie z perspektywy planowanego hafciku z krajobrazem. Oto co z tego "eksperymentu" wyszło ...


Wzorek odkserowany z jakiejś szydełkowej gazetki, wyszyty dwiema nitkami mulinki nieznanego pochodzenia, na Aidzie 16. 
Co do wyszywania tylko dwiema nitkami, to moje spostrzeżenia przy tych małych haftach, są takie, że na pewno 3 i 4 wkłucie igły w oczko kanwy nie sprawia kłopotu, a sam hafcik jest delikatniejszy.
Moje Wiedźmy, pokazały mi, że da się i można dwoma niteczkami i nawet przy dużych obrazach efekt jest fajny. A Wy co o tym myślicie?

Natomiast we wtorek odwiedzili nas dawno niewidziani Znajomi, którzy tylko na chwilę przylecieli do Polski, więc dla ich Synka powstał jeszcze jeden hafcik. Najpierw powstał lewek ( IM 2/6 HP 4/2014) z imieniem, a potem całość trafiła na ręczniczek. Wydaje mi się, że prezencik się spodobał, mam też nadzieję, że się także przyda.




    Czytelniczo natomiast wzięłam się za "Miasto 44" M. Mastalerza, na podstawie filmowego scenariusza J. Komosy. Samo wydanie jest ciekawe, bo wzbogacone o zdjęcia - kadry z filmu. Książka napisana jest z perspektywy młodych ludzi, a czasem dzieci, walczących często gołymi rękami przeciwko niemieckim czołgom. Nie jest łatwa, bo i nie były takie tamte czasy. A dodatkowo, kiedy jako mama, czytam opis sytuacji z perspektywy małego dziecka, a następnie to dziecko ginie, tak brutalnie i bestialsko, to mi się, aż serce kraje. Oj ciężkie to były czasy i naprawdę dziękuję Bogu, że moje dziecko jest bezpieczne, że wiem co się z nim dzieje, że mogę o nie zadbać i pomóc kiedy tego potrzebuje. Filmu "Miasto 44" nie widziałam i nie zamierzam oglądać, a co do książki, to Wam pozostawiam decyzję o jej przeczytaniu lub nie...



 A na koniec jeszcze, by nie pozostawiać Was tylko ze smutnymi  refleksjami wynikającymi z czytadełka, pochwalę się nowymi nabytkami :) Nożyczki do papieru z ciekawym wzorkiem, "wyłapane z promocji" w jednym z marketów oraz jeszcze jeden dziurkacz, tym razem kątowy, bo wycina kwiatek na rogu kartki. Ale już odkryłam, że po zdjęciu czarnego ogranicznika, świetnie nadaje się także jako dziurkach brzegowy.
Wiadomo, takich gadżetów nigdy dość! Szczególnie kiedy ktoś tworzy swoje karteczki :)




Dziś już kończę, ale zapraszam Was na piątek, na biszkopt z jagodami.
Pozdrawiam serdecznie i cieplutko!

piątek, 8 maja 2015

Piatki Z Kura Domową (37) - Domowe ciasto z ...


    Dziś, w ramach "Piątków z ..." zapraszam Was na domowe ciasto. To trochę taka moja improwizacja, wymyślona dla mężusia, który podjada sobie taką bułeczkę do herbaty, a także często zabiera do pracy jako dodatek do drugiego śniadania :)
Taka bułeczka jest o tyle fajna, że można ją wzbogacać dowolnym składnikiem. Osobiście wypróbowałam już: rodzynki i żurawinę, świeże, pokrojone w kostkę jabłko czy pokrojoną w kostkę brzoskwinię z puszki. Aż nie mogę doczekać się sezonu owocowego, bo przecież śmiało będzie można wykorzystać truskawki, maliny czy jagody. Cały wachlarz możliwości!


   Baza do ciasta jest zawsze taka sama. Ubijam pianę z białek z 5 jajek (jajka prosto z lodówki, piana ubijana z odrobiną soli). Do piany dodaję 5 żółtek i szklankę cukru i ucieram razem. Dodaję 2 szklanki mąki, cały proszek do pieczenia oraz albo szklankę zimnego mleka (wtedy ciasto jest cięższe, urośnie trochę niższe) albo szklankę gazowanej wody (wtedy ciasto jest lżejsze, urośnie trochę wyższe). Łączę składniki mieszając mikserem. Warto mieszać chwilkę dłużej, ciasto się "napowietrzy", ładniej urośnie. Wlewam część ciasta do wysmarowanej margaryną i posypanej mąką blaszki i wrzucam część owoców czy bakali. Na to wylewam resztę ciasta i pozostałe owoce/bakalie. Piekę około 40 min w około 180*C.

Upieczone i wystudzone ciasto można np.  posypać cukrem pudrem.

Owoce czy bakalie reagują w różny sposób - jabłko czy rodzynki (te ostatnie wcześniej moczone chwilę w ciepłej wodzie) zostają w cieście, brzoskwinia (cięższa) opada na dno, ale tak czy siak takie ciasto z blaszki wygląda ciekawie i apetycznie. U mnie znika najpóźniej na drugi dzień :)






Pozdrawiam Was serdecznie i życzę udanych wypieków!

środa, 6 maja 2015

Pomajówkowo, hafciarsko i czytelnicza "posucha" (WCiD).


   Majowy weekend minął bardzo przyjemnie i pozytywnie. Pogoda dopisała, a więc był czas i na spacery i na grilla, na wyprawę do zoo, parku z fontannami, najlepsze w całym mieście lody z automatu i obowiązkowo kilka placów zabaw :) Byłoby idealnie, gdyby nie jedna, niezbyt miła i chyba nie zasłużona, sytuacja, która nas spotkała. W szczegóły nie będę się wdawać, powiem tylko, że nie spodziewałam się, że bliskie osoby potrafią reagować w ten sposób. Szkoda, że niektórzy widzą we wszystkim swoją krzywdę i błędy innych, zamiast zajrzeć w głąb siebie lub rozejrzeć się wokół siebie. Czasem powie się o jedno słowo za dużo i ślad zostaje na zawsze. Ale dość tych smutnych refleksji...

   Majówka obfitowała także w haftowanie i to w plenerze. Synek na podwórku sam sobie wymyśla milion zajęć, aż ciężko go zagonić do domu np na jedzonko. Tak więc, po uporaniu się z domowymi obowiązkami, tamborek jak najbardziej wskazany :) Tym samym powstały kolejne krzyżyki na metryczce, chociaż już jest ich na kanwie trochę więcej od wczoraj. Małe zdjęcie znacie, ale dodałam je ponownie dla porównania postępów.



   Podczas majówki powstał także taki mały hafcik okolicznościowy, trochę przerywnik od sepiowych kolorów metryczki. No właśnie, niby mały, ale ja wymyśliłam, że kontury wyhaftuję koralikami, więc trochę czasu to zajęło. Co prawda, co do koralików to każdy z innej parafii (za 2 zł cudów nie ma ;p), ale efekt wydaje mi się fajny.
 Wzorek pochodzi z HP 9/2010, wyhaftowany trzema nitkami mieszanki mulin, na Aidzie 16.
 Pomysł na wykorzystanie także już jest :)


   Za to czytelniczo u mnie jedna wielka posucha :( Ostatnio kiepsko mi się śpi, więc pochłonęłam wszystko co miałam, a dziś środa i moja biblioteka zamknięta. Własne zbiory i zapasy też już "wyczytane". Ale żeby nie było tak do końca bez akcentu czytelniczego, to z ostatnio czytanej książki "wyłapałam" taki fragmencik, z którym pewnie niejedna z nas się identyfikuje. 

"Kobieta może być nieskończenie bardziej niebezpieczna niż mężczyzna (...) Ich żony były najmilszymi, najdelikatniejszymi z boskich stworzeń - póki ktoś nie zagroził temu, co uważały za swoje: ich mężom i dzieciom. Biada temu, kto nie dostrzegł w porę, że w damie budzi się tygrysica."

"Nierozważna narzeczona" S. Laurens (str 452)


 Dziś już kończę! 
Od rana pada deszcz, więc pogoda krzyżykowa. No dopóki Piotruś nie zacznie się nudzić. Tym bardziej, że obiadek, przygotowany wcześniej, sam się robi - zapiekanka na  już zaczyna pachnieć w piekarniku.
Pozdrawiam serdecznie!

piątek, 1 maja 2015

Piątki z Kurą Domową (36) - Syrop z mniszka lekarskiego (mleczu)


   
   Przełom kwietnia i maja, to jak wiadomo wysyp mniszka lekarskiego, czyli popularnego mlecza. Oczywiście, zazwyczaj, kojarzy nam się z chwastem, który jak natręt powraca na nasze trawniki. Ale nie na darmo roślinka ta ma w nazwie "lekarski" i można ją w fajny sposób wykorzystać. O jej wielu właściwościach możecie sobie poczytać np. tutaj, a ja dodam tylko, że można go przygotowywać na wiele sposobów. Ja w tym roku pokusiłam się o syrop, który ma działanie przeciwwirusowe i przeciwzapalne, dlatego warto go stosować w przeziębieniach, bo między innymi, łagodzi kaszel czy infekcje gardła. Ma także sporo witamin i minerałów. Jest naturalny, więc możemy go podać dzieciom, czy kobietom w ciąży. 
Dawkowanie syropu podawane najczęściej w internecie to 2-3 łyżeczki dziennie. Syropem można też słodzić herbatę.

jest najczęściej stosowany w celu łagodzenia bólu gardła i leczenia infekcji górnych dróg oddechowych. Jednak miód z mniszka lekarskiego, poza właściwościami przeciwzapalnymi i przeciwwirusowymi, ma także właściwości przeciwmiażdżycowe, żółciopędne i odtruwające, dlatego powinien się znaleźć w wielu domowych apteczkach.

http://www.poradnikzdrowie.pl/zdrowie/medycyna-niekonwencjonalna/syrop-z-mniszka-lekarskiego-przepis-na-leczniczy-miod-z-kwiatow-mlecza_41461.html
Syrop z kwiatów mniszka lekarskiego jest najczęściej stosowany w celu łagodzenia bólu gardła i leczenia infekcji górnych dróg oddechowych. Jednak miód z mniszka lekarskiego, poza właściwościami przeciwzapalnymi i przeciwwirusowymi, ma także właściwości przeciwmiażdżycowe, żółciopędne i odtruwające, dlatego powinien się znaleźć w wielu domowych apteczkach.

http://www.poradnikzdrowie.pl/zdrowie/medycyna-niekonwencjonalna/syrop-z-mniszka-lekarskiego-przepis-na-leczniczy-miod-z-kwiatow-mlecza_41461.html
Syrop z kwiatów mniszka lekarskiego jest najczęściej stosowany w celu łagodzenia bólu gardła i leczenia infekcji górnych dróg oddechowych. Jednak miód z mniszka lekarskiego, poza właściwościami przeciwzapalnymi i przeciwwirusowymi, ma także właściwości przeciwmiażdżycowe, żółciopędne i odtruwające, dlatego powinien się znaleźć w wielu domowych apteczkach.

http://www.poradnikzdrowie.pl/zdrowie/medycyna-niekonwencjonalna/syrop-z-mniszka-lekarskiego-przepis-na-leczniczy-miod-z-kwiatow-mlecza_41461.html
Przepis na syrop z mlecza znalazłam w internecie i chociaż receptur jest tam sporo, zazwyczaj różnią się tylko proporcjami składników.

Składniki:
  • 400 - 500 dobrze rozwiniętych kwiatów mniszka
  • 2 cytryny
  • 1l wody
  • 1kg cukru
  Przygotowanie:

Kwiaty zbieramy rano, przy ładnej i suchej pogodzie, w miejscu oddalonym od często uczęszczanych dróg czy innych zanieczyszczeń. Następnie zebrane kwiaty rozsypujemy na gazecie czy ściereczce i pozostawiamy około godziny, by owadki miały czas na wyprowadzkę. Po tym czasie kwiaty wielokrotnie płuczemy w zimnej wodzie.
Do garnka wlewamy wodę i wrzucamy umyte kwiaty mniszka. Zagotowujemy i gotujemy jeszcze 10-15 min. Pozostawiamy na 24 godziny. Po tym czasie wywar przelewamy przez sito (można dodatkowo wyścielić je gazą), odciskamy kwiaty. Do wywaru dodajemy następnie sok wyciśnięty z cytryn oraz cukier i ponownie gotujemy na małym ogniu, około 2-3 godz. Wywar będzie gęstniał do konsystencji syropu. Przelewamy do słoiczków, a te po dokładnym zakręceniu, obracamy do góry dnem i pozostawiamy do ostygnięcia.

Syropek ma smak miodku i myślę, że przy infekcjach (jeśli takie się pojawią, bo chorujemy na szczęście dość rzadko), kosztowanie go będzie przyjemnością. 
W tym roku zrobiłam 4 słoiczki, tak na próbę. Jeden podarowałam siostrze, która właśnie z jakąś infekcją walczy i będzie moją testerką :)


Syrop z mniszka lekarskiego (mleczu)



A na koniec jeszcze chcę serdecznie i z całego serduszka podziękować za tyle ciepłych słów i życzeń od Was z okazji rocznicy mego ślubu :)  
Dla Was po wirtualnym kawałeczku rocznicowego torcika :) 
Danusiu, dla Ciebie Kochana, największy, za tę ogromną radość i wzruszenie, których byłaś sprawcą :)



Pozdrawiam serdecznie i ślę buziaki :)