środa, 28 maja 2014

Nowy projekt metryczki.

   Dni mijają i z każdym jest coraz lżej. Żałobę po Dziadku noszę w sercu, na sobie, ale jestem z natury optymistką i w sumie chyba "twardą babką" i tylko czasem pozwalam sobie na płacz. Każdy przeżywa na swój sposób. Ja wolę myśleć o dobrych chwilach, niż rozpamiętywać. Nie zmienimy tego co było, choćbyśmy nie wiem jak chcieli, ale mamy wpływ na to co przed nami. Dziadek się śmiał, żartował i dla mnie to właśnie robi nadal :)
   Mój dziadek odszedł w piątek, a w sobotę przyszedł na świat nowy mały człowiek :) Znajomi, którzy niestety bardzo długo czekali na swojego Maluszka, powitali synka :) Powiem Wam, że nikt tak nie zasłużył na taką "nagrodę" jak Kasia. Spotkałyśmy się podczas studiów i chociaż wtedy jeszcze obce sobie osoby, nadawałyśmy na podobnych falach :) Nie znam drugiej tak cieplej, dobrej, uczynnej osoby. Nie może, więc być inaczej i metryczka dla chłopczyka musi powstać. Na razie niewiele jej jest, ale nie muszę przecież mówić, że najzwyczajniej nie było czasu i skupić się też było trochę ciężko. Dodatkowo muszę się trochę wpatrywać, bo wzorek kiedyś odkserowałam i to na czarno-biało. Wzorek na pewno znacie, a pochodzi z "Kramu z robótkami" i jest to chyba " Macierzyństwo".  Znalazłam go w internecie także pod inną nazwą.



Ja postanowiłam wyszyć tylko część wzoru tzn. całego bobasa i fragment mamy. Oczywiście kolory także dobierałam według swojego uznania. Sama jestem ciekawa końcowego efektu. Zaczęłam 15 maja i do wczoraj udało mi się wyszyć przynajmniej część malucha. Szczerze, to jeszcze tak naprawdę widać ... prawie nic, ale działam :)




A na koniec jeszcze taka mała hafcikowa podpowiadajka. Małe hafty robię na tamborku, te większe rozpinam na ramce zrobionej z listewek, a alternatywą dla tych dwóch sposobów jest ... papierowa rolka po foli spożywczej. Dlaczego taka? Bo ma grubsze ścianki, niż np. ta po ręcznikach papierowych, a jednocześnie jest lżejsza niż np. drewniany kołeczek. Ale myślę, że jakaś nie za gruba, plastikowa rurka nawet hydrauliczna, także by się sprawdziła.




   Układam rolkę na jednym z brzegów kanwy i zwijam dość ciasno, do wewnątrz. Dzięki temu kanwa nie gniecie się podczas wyszywania, a niepotrzebne w danej chwili jej fragmenty nam się nie plączą. W dodatku dotykamy ręką, lewej strony, a więc nie brudzimy w ten sposób ani prawej strony kanwy, ani wzoru. Po zwinięciu odpowiedniego odcinka, rulonik kanwy zabezpieczam z obu stron, zwykłym spinaczem do papieru, tak by się nie rozwijał.


Zawijanie rulonika

Zabezpieczenie rulonika

Zwinięta kanwa gotowa do wyszywania
  
Ja wyszywam często na dość sztywnej kanwie gobelinowej lub na ręcznie tkanym, prawdziwym płótnie i taki sposób się sprawdził. Może i Wam się przyda :)

Wam życzę miłego popołudnia, a sama wybieram się z wizytą na moje kochane blogi :)

poniedziałek, 26 maja 2014

Kartki na Dzień Mamy i smutne pożegnanie.


 
"Ma­ma to miękkie ręce. 
Ma­ma to me­lodyj­ny głos, 
to chucha­nie na uderzo­ne miej­sce. 
Ma­ma to sa­mo dob­ro i sa­ma przy­jem­ność. 
Coś, co dob­rze jest mieć
 w każdej chwi­li życia koło siebie, 
dookoła siebie, gdzieś na horyzoncie".   

Melchior Wańkowicz
  

   Dziś ważne święto dla każdej Mamy, więc ja życzę sobie i wszystkim Mamusiom samych dobrych, radosnych chwil, dumy ze swoich pociech, uśmiechów i całusków każdego dnia, dzięcięcego śmiechu wokół siebie, chwili wytchnienia gdy trzeba :)

Poniżej tegoroczne karteczki dla moich Mam. 






    Miniony tydzień był dla mnie bardzo smutny i stresujący. W środę mój Dziadek trafił do szpitala z podejrzeniem udaru. W sobotę ... pożegnaliśmy go na zawsze ... Czułam ogromny smutek, jakąś pustkę, ale jednocześnie ... ulgę. Dziadek miał 76 lat, ale chorował i cierpiał już od bardzo dawna. Pierwszego wylewu dostał, około dwadzieścia lat temu, a potem były kolejne udary, paraliże, zmiany miażdżycowe, napady padaczkowe, zmiany cukrzycowe, w końcu amputacja nogi, kule, wreszcie wózek. Nie muszę mówić, że do tego dochodziły kolejne leki i co jakiś czas pobyt w szpitalu. Ale wiecie co było chyba najgorsze? Że on ciągle czekał i tęsknił ... Trzydzieści lat temu babcia go zostawiła., tak po prostu z dnia na dzień. Wyprowadziła się i w zasadzie tyle ją widzieliśmy. Na początku, od czasu do czasu nas odwiedzała, w ostatnich latach w ogóle. A dziadek czekał ... Nie było świąt, żeby nie pytał czy przyjedzie ... Nie doczekał się, nie towarzyszyła mu nawet w ostatniej drodze ... Nie mnie to oceniać. Podobno sama źle się czuła.
 Dziadek Czesio był zawsze, odkąd sięgam pamięcią i chwilami aż trudno uwierzyć, że jego pokój jest pusty ... Bałam się tego ostatniego spotkania, a Dziadek wyglądał jakby po prostu spał, wreszcie spokojnie i z lekkim uśmiechem na ustach ... Mam nadzieję, że teraz znowu jeździ sobie na rowerze, tak jak kiedyś, że czyta książkę, tak jak lubił, że opiera się o bramkę i gawędzi z sąsiadem, jak dawniej. 
Jest także w naszych sercach, bo gdyby nie on, nas dziś by tu nie było ...


 

środa, 21 maja 2014

"Ażurowe" pas partu do kartek

   Sobotnia burza natchnęła moją rodzinkę twórczo. Chłopaki poszli do garażu z zamiarem posprzątania i tam sobie razem po męsku działali :) A ja na spokojnie (czytaj - bez pilnowania czy Piotruś nie zjada przypadkiem kleju, albo nie rysuje wzorków na kartonie, albo nie skraca nożycami firanek ;p) rozłożyłam się na stoliku w salonie i się zaczęło. 
Na początku mojej przygody z blogiem, pisałam o zrobionych przeze mnie kartkach i moim pomyśle na proste pas partu. A w sobotę nieco ten pomysł rozszerzyłam. Nazwę z tytułu wybaczcie, po prostu ażur kojarzy mi się z dziurkami i stąd taki pomysł.
Bazę pod te pas partu przygotowałam tak jak poprzednio, tylko "okienko" jest nieco inne. Po wycięciu i złożeniu kartonika, powstały trzy części kartki. Na środkowej części (po wewnętrznej stronie pas partu) odmierzyłam po 1,5 cm od zgięcia na każdym boku - tak powstała ramka. Na tej ramce, na każdym jej boku, odmierzyłam 1,5 cm i jeszcze 0,5 cm, połączyłam punkty jak na zdjęciu. Następnie wycięłam poszczególne elementy (tak jak zaznaczyłam na zdjęciu przerywaną linią) posługując się nożem do tapet/skalpelem. I gotowe :)





To okazała się taką podstawową wersją, bo potem mnie nieco poniosło (odkładałam różne długości, także podwójnie, podklejałam itd) i poniżej skutki :) Szkoda (a może i dobrze), że kartonu zabrakło :)





Lekko, tanio, przyjemnie i kartki bez problemu mieszczą się w zwykłych kopertach. To tylko podstawa, którą można dowolnie zdobić, dodać haft, zdjęcie, kokardkę, guziczek itd. Zdaję sobie sprawę, że nie jest to takie profesjonalne pas partu, ale ja mam ogromną satysfakcję, że moja kartka od początku do końca jest właśnie moja :) Oczywiście wykorzystam pas partu przy produkcji kartek dla moich dwóch Mam :) Was również zapraszam do spróbowania :)
   A na koniec zaproszę Was jeszcze do Jaglanki, która ma bardzo fajną ściągawkę ściegów hafciarskich, na dodatek jeszcze z czasów szkolnych. Ja takiego "kursu" w szkole nie miałam, więc dla mnie ekstra przydatne :)
Pozdrawiam cieplutko!

poniedziałek, 19 maja 2014

Same nowości :)

   Tyleż się tego nazbierało, ze nie wiem od czego zacząć :) Może od tego, ze tym razem weekend był nie mniej szalony, niż ten poprzedni, chociaż w trochę innym charakterze. W niedzielę z rodzinką byliśmy w zoo. Chociaż po chwili zastanowienia myślę, że "byliśmy" to za dużo powiedziane. Mój synuś najdroższy przebiegł dosłownie całe zoo, zatrzymując się dokładnie po 15 sekund przy misiu, bocianach, małych świnkach i konikach. Ciekawsze było błoto i mega kałuża tuż przy ogrodzie zoologicznym. Tu jakieś 10 minut przekonywania, że ewentualne skakanie po tym bajorku to nie najlepszy pomysł :) Potem Piotruś przebiegł jak szalony obok fontann na białostockich "Plantach" i zahaczył o rewelacyjny plac zabaw, także położony w parku tuż obok wspomnianych fontann. Tu zabawił nieco dłużej i gdyby nie głód, to pewnie trwałoby to jeszcze dłużej. Mama włożyła buty na obcasie "co by przy niedzieli" ładnie wyglądać i możecie sobie wyobrazić, że do 14 miałam dość :) Ale były jeszcze dwa place, tym razem bliżej Teściów, no i jakieś małe zakupy. A już w domku, pojechaliśmy jeszcze pojeździć rowerem. Moje stópki jeszcze dziś to odczuwają, ale co tam :)

   A skoro  w temacie rodzinnym, to muszę się pochwalić, że do mojej zdominowanej przez mężczyzn  "Jacewiczówki" dołączyła nowa kobietka "Megi"- śliczne, białe, wygodne autko w kombi :) Będziemy teraz z mężem wygodnie wozić "stare kości" hehe.
   
Drogą zakupu nabyłam nowy nr "Igłą malowane" i takie jakieś mam mieszane uczucia. Kwiaty tzn. maki, clematis, te z kolorowym motylem do złudzenia przypominające mego "Hibiskusa" - rewelacja, "Zakochana Wenecja" i wzorki jednej z blogerek przypadły mi do gustu. Co do piesków (z całym szacunkiem dla autorów), - pierwsze miejsce, gratuluję serdecznie, ale... no cóż... No i pytanie do redakcji: czy faktycznie trzeba było tak "rozwlekać" wzór tego psiaka w sercem? Kto zaglądał na str. 32-33 wie o co chodzi :) Co Wy na to?
   
Tak się rozpisuję a przede wszystkim powinnam napisać, że do udanego weekendu przyczyniły się dwie z Was :) U Marriki wygrałam "Wiosenną Zabawę", a u Ewity zupełnie nieświadomie "Złapałam licznik 1111". Dziękuję Wam Kobietki cieplutko, a Was zapraszam do zajrzenia na blogi dziewczyn :)
   
Jak na jeden post to chyba aż, aż, więc na koniec jeszcze zobaczcie podlaską majową pogodę. Zdarza się, że w ciągu jednego dnia mamy deszcz, słońce, tęczę, a nawet grad, albo wszystko naraz. Ale za to sobotnia burza natchnęła mnie twórczo, ale o tym już następnym razem :)













Miłego poniedziałku Kochani!

czwartek, 15 maja 2014

Szczaw w słoiczkach na zimę

   Co prawda sezon przetworowo - nalewkowy jeszcze się nie zaczął na dobre, ale jest już warzywko, którego smak warto zatrzymać na zimę. Mowa tu o szczawiu. O jego właściwościach poczytacie np. tutaj, chociaż tak naprawdę w internecie można znaleźć dużo więcej.

   Ja swój szczaw w słoiczkach przygotowuję z myślą o przyszłej zupie szczawiowej, a robię go tak.
Szczaw ścinam i odrywam łodyżki, tak aby zostały same listki. Osobiście nie cierpię tych patyczków w zupie, a często gotowy kupiony szczaw je ma. Dokładnie, kilkukrotnie płuczę listki. Kroję szczaw na drobniejsze kawałki i wrzucam do miseczki. Następnie zasypuję go "kołderką" z soli. Po wymieszaniu, odstawiam na kilka godzin (większą ilość można zostawić na całą noc). Przerzucam do garnuszka wraz z sokiem, który szczaw puścił (w razie konieczności dodaję troszkę wody) i gotuję na średnim ogniu (5-6 indukcja) ok 15-20 minut. Szczaw zmieni kolor na ciemniejszy. Następnie przekładam gorący szczaw do słoiczka (wraz z tym sokiem z gotowania) i zalewam  go około 1 cm zwykłej oliwy. Słoiczek odwracam do góry dnem, przykrywam ściereczką i zostawiam do ostygnięcia.

Odrywanie łodyżek

Krojenie szczawiu

Solna "kołderka"


   Na zdjęciu poniżej pochwalę się moim pomysłem oznaczania słoiczków. Sposób prosty - niteczka obwiązana wokół szyjki słoiczka/butelki z karteczką, na której piszę co to za przetworek, rok jego wykonania, datę "dojrzałości" nalewki, rodzaje soków itd. Bardzo przydatne, uwierzcie, bo mimo, że sama robię swoje przetwory czasem muszę się dobrze zastanowić np, który sok jest który, bo kolory są mylące. Przy okazji jest to podpowiadajka dla mężusia, który przeczyta i wie, zamiast przynosić do domu trzydziestu słoików i pytać o każdy :) Także znajomi, którym podarujesz jakiś przetworek od razu wiedzą co dostali. No i całkiem fajnie wygląda :)

Szczaw w słoiczkach na zimę

poniedziałek, 12 maja 2014

Niezwykle udany weekend, xxx na "Hibiskusie" i nowe czytadło

  Ależ miałam szalony weekend :) Ale dla mnie mógłby być taki, no co jakiś czas na pewno. Zaczęło się od tego, że mężuś zrobił niespodziankę i wrócił z delegacji dzień wcześniej. Co prawda zbudził nas w środku nocy, ale z racji, że tydzień go nie było, zostało wybaczone :) W sobotę kiedy wybieraliśmy się na cotygodniowe zakupy, równie niespodziewanie odwiedziła nas (tylko na chwilkę niestety) moja chrześniaczka z siostrzyczką, mamą i tatusiem :) Potem były zakupy i obiadek u Teściów :) Niedziela miała być spokojna, a tu Teściowie wpadli na kawę. Jak tylko się pożegnali, zadzwoniła moja siostra Kasia, że już jadą z pięknie pachnącą, świeżo zerwaną miętką :p , a w trakcie naszej wspólnej herbatki, pod mój domek zajechał Staś z mamą i tatem :) Och mówię Wam, naprawdę niezwykle udany weekend! U mnie każdy gość, czy to spodziewany czy nie, zawsze jest mile widziany :)
   W weekend nie było rzecz jasna czasu na haftowanie, ale za to w piątek (pogoda nas ostatnio "wyjątkowo rozpieszcza", dbając o to, byśmy siedzieli w domku, bo leje i leje) udało mi się troszkę nadgonić "Hibiskusa". Już niedługo koniec drugiej strony wzoru i zostanie ostatnia/trzecia, czyli jeszcze jeden większy kwiat, kilka małych, zieleń i detale. 


"Hibiskus"

   W piątek synuś zajął się moimi nitkami (było zgadywanie kolorów i "pomogę Ci mamusiu wybrać"), co zakończyło się istnym koglem moglem, więc wczoraj wieczorem musiałam jeszcze zająć się rozplątywaniem muliny i nawijaniem ich na kartoniki. Przy okazji pokażę Wam co sobie kiedyś wymyśliłam. Profesjonalnie to chyba nazywa się bobinka, u mnie to literka H wycięta ze zwykłego kartonika (takiego zbiorczego po sokach przecierowych w szklanych butelkach). Wycina się szybko, nawija i korzysta bardzo wygodnie. Na jednym ramieniu piszę nazwę, na drugim nr nitki. W taki moteczek śmiało można wbijać igłę w trakcie wyszywania.


Bobinki "po mojemu"


   Ostatnio czytane romansidło już za mną, więc po sobotniej wizycie w bibliotece zaczęłam nowe czytadło. Tym razem to "Nie ma jak w domu" M. Higgins Clark. Mała dziewczynka zabija przypadkowo matkę, sędzia ją uniewinnia, ale gazety i tak piszą o niej jak o potworze. Po latach, już jako dorosła kobieta z inną tożsamością, mała Lizi dziwnym zbiegiem okoliczności wraca do domu, w którym doszło do tragedii. Wątek dość niespotykany, więc książka mnie zaintrygowała. Za mną na razie tylko 88 stron, ale czekam na rozwój wypadków.

"Nie ma jak w domu" M. Higgins Clark


Życzę udanego poniedziałku i twórczego tygodnia :)

piątek, 9 maja 2014

Drobiazg "na nowy domek" dla siostry i candy nagroda dla Jarzębinki.

   Wczoraj pogoda u mnie nie dopisywała, lało cały dzień i w ogóle jakoś tak melancholijnie się zrobiło. Synuś zajął się sobą (czytaj robieniem zabawkowo - poduszkowego bałaganu dosłownie wszędzie), ja zajęłam się szyciem. Tym samym stworzyłam siostrze, która się ostatnio przeprowadziła, drobiazg na nowy domek. Może dzieło życia to nie jest, ale wiem, że na pewno się przyda :) Już dawno obiecałam poszewki na poduszki - jaśki. Postanowiłam, że zrobię im takie, które będzie można używać na co dzień, ale będą także ozdobą. U mamy wynalazłam kawałek bardzo fajnej tkaniny, która w dodatku pasuje kolorystycznie do poduszek kanapowych, które już posiadają. Tkanina myślę, że haftowana mechanicznie, ale ciekawa :)



   Poszewki uszyłam "na zakładkę", czyli bez guziczków czy troczków. Jest to fajny pomysł do wykorzystania w pościeli dziecięcej. Nic nie będzie uwierało, ani się plątało. Pewnie wiecie o co chodzi, więc nie będę się rozpisywać :)

Poszewki szyte "na zakładkę"

  
Po wycięciu poduszek, został jeszcze kawałek tkaniny, więc postanowiłam obszyć nim firankę (także pochodzącą z zapasów mamy). Myślę, że na początek, gdzie trzeba do nowego domu kupić dosłownie wszystko, także im się przyda. Wybaczcie, że wszystko takie wygniecione, ale Piotruś nie dał poszaleć z żelazkiem - Ula będzie musiała sama podziałać :)

Firanka i poduszki dla Uli
  

   Dziś dostałam także wiadomość, że do laureatki dotarła paczuszka z candy nagrodą, więc mogę już pokazać co się w niej znalazło. Między innymi w błyskawicznym tempie powstał ręczniczek imienny dla synka Agnieszki :) Jarzębince jeszcze raz gratuluję :)



 
 Życzę miłego dzionka!

środa, 7 maja 2014

Cytrynowo - brzoskwiniowy sernik na zimno

Pogoda na Podlasiu dzisiaj nie rozpieszcza, więc może mały smakołyk na poprawę humoru? Mój cytrynowo - brzoskwiniowy sernik na zimno powstał jako drugi wielkanocny słodki smakołyk (pierwsze było kokosowo - pomarańczowe rafaello). Oryginalny przepis znalazłam na opakowaniu serka Vitello, ale z racji braku sugerowanych tam truskawek, zrobiłam sernik po swojemu.

Do miseczki wlewamy 3 szklanki gorącej wody i rozpuszczamy w nich 2 cytrynowe galaretki. Odstawiamy do lodówki do wystudzenia.
Kruszymy w rozdrabniaczu blendera 0,30 kg krakersów i dodajemy do nich 20 łyżek przygotowanej wcześniej galaretki. Powstałą masę rozsmarowujemy na tortownicy.
Przygotowujemy bazę dla serka. W 1/2 szklanki przegotowanej zimnej wody rozpuszczamy 50g żelatyny. Odstawiamy na około 20 min. ( żelatyna będzie wyglądała jak mega żelek). Następnie żelatynowego żelka przekładamy do garnka, dodajemy 2 szklanki gorącej wody, mieszamy, studzimy. 
Serek Vitello o smaku waniliowym 1 kg wykładamy do głębokiej miseczki, dodajemy 1 szklankę cukru, miksujemy. Następnie dodajemy wystudzoną żelatynę i mieszamy. Masę serową wykładamy do tortownicy i na 30 minut wkładamy do lodówki, aż masa zgęstnieje. Po tym czasie na wierzchu układamy drobno pokrojone brzoskwinie ( w dowolnej ilości) i zalewamy gęstniejącą galaretką. Wstawiamy do lodówki, aż sernik zastygnie.  Podajemy także schłodzony.



Smacznego!

poniedziałek, 5 maja 2014

Niespodziewany gość, zderzenie czołowe, pracowity weekend i krzyżyków sześć na "Hibiskusie".

   Jak Wam minął weekend? Ja miałam fajnego gościa. Usiadł sobie na parapecie, a jak zbliżyliśmy się z mężem do okna, nawet zaczął puszyć swój czubek i na nas "krzyczeć" po swojemu. A potem nasz gość zaczął coś wyjadać z trawnika :) Ten ptaszek to jak mniemam Dudek :)

Weekendowy gość.

  Poza tym u mnie, te niby wolne dni minęły bardzo pracowicie, niestety nie na haftowaniu. To był weekend z pod znaku porządkowania. Przede wszystkim moja siostra Ula się przeprowadzała, więc troszkę pomagałam w pakowaniu, a później w ładowaniu dobytku na ciężarówę :) Skąd tyle tych rzeczy? Wzięliśmy się także z mężem za uporządkowanie poddasza. Niestety, żeby można tam było coś zacząć działać w kwestii wykańczania, trzeba było co nieco wyrzucić, a resztę ładnie poukładać. Wyrzucanie odbyło się przez okno z góry, więc jeszcze podwórko było do sprzątania przy okazji. No ale powoli, powoli małymi (oj bardzo małymi) kroczkami zbliżamy się do prac wykończeniowych. 
  Dodatkowych atrakcji dostarczył Piotrek, który chodził po domu tyłem, nagle się odwrócił, nie zauważył, że to już ściana i z rozpędem stuknął czołem w tę ścianę właśnie. Kto ma dzieci to wie, co było dalej: skórka na czółku pękła, krew się lała jak woda z kranu, a płaczu było co nie miara. Na szczęście nic poważniejszego tak naprawdę się nie stało, dziś już nawet większość strupka odpadła :) Wbrew pozorom okazuje się, że bardzo dobrze, że z ranki popłynęła krew, bo mały nie ma nawet guza w tym miejscu, a znajomi uraczyli nas odpowiednia historię, ale straszyć Was nie będę.
   Tym samym na haft nawet czasu nie było. Wczoraj dopiero udało mi się na chwilkę złapać w łapki igłę i postawić ... dosłownie tak z sześć krzyżyków! Pół dnia spędziliśmy poza domem, potem mąż coś ciągle chciał, Piotruś też jakoś się obyć nie mógł bez mamy. Jednakże "Hibiskusa" zaczęłam 9 kwietnia, co nieco już na kanwie jest, więc mogę pokazać :)

Hibiskus
  
Pralka skończyła prać, więc pora na podwórkowe wieszanie prania, przed gotowaniem obiadku (dziś chyba ogórkowa) :D
 Pozdrawiam Was cieplutko!

piątek, 2 maja 2014

Lekkie chusteczki na szyjkę dla synka

Ostatnio pisałam o polskich haftach ludowych oraz o tym, że urzekł mnie haft łańcuszkowy. I tak w dwa wieczory (a w zasadzie kilka "ukradzionych" z nich chwil na haft i szycie) powstały chusteczki na szyjkę dla Piotrusia :) Takie leciutkie na lato, na nieco chłodniejszy dzień, albo wieczór z komarami, żeby tę kochaną szyjkę chronić :) Hafcik to dwie nitki Ariadny ściegiem łańcuszkowym i ociupinka atłaskiem, a materiał na chusteczki - "stara", błękitna tunika :) Piotruś sam wybrał: Puchatka i Maleństwo. Ale jak przyszło co do czego, synek nie chciał pozować, wolał z tatusiem kosić trawę :) Modelem został więc miś, którego dostaliśmy w prezencie ślubnym :) A tak wyglądają moje pierwsze kroki z haftem innym niż krzyżykowy. Pewnie, że nie doskonały, ale jestem dumna z siebie :) No i myślę, że to jeszcze nie koniec, a w głowie już następne pomysły :)







A na koniec jeszcze zbliżenie mojego "łańcuszka" i "szablony" wzorów, czyli zwykła kolorowanka :)




Pozdrawiam cieplutko, dziękuję, że zaglądacie  i Wam również życzę wielu inspiracji wokół Was :)