piątek, 29 sierpnia 2014

Piątki z Kurą Domową (7) - Grzybki w marynatce i sałatce.




 Wczoraj wieczorem wybraliśmy się całą rodzinką na grzybki. Wokół nas rośnie mnóstwo "młodniaków", więc grzybki, które najłatwiej znaleźć to maślaczki :) Znacie je? 


(źródło)

Nie jest to może grzybek tak szlachetny, jak te, które pokazuje nam Danusia i do suszenia według mnie także średnio się nadaje, ale na marynaty to i owszem :)
Jest jednak przy nim trochę roboty. Maślaka trzeba obrać ze skórki na kapeluszu, z plewki pod nim, no i oczywiście wyczyścić korzonek. Im mniejsze okazy tym lepiej, bo przy okazji cieszą oko, ale do czyszczenia tych maluchów trzeba mieć cierpliwość :) (Co to dla hafciarki, prawda?) Następnie grzybki trzeba umyć, a później wrzucamy do garnuszka - drobniejsze w całości, a te większe kroimy na mniejsze kawałeczki. Zalewamy grzyby wodą, delikatnie solimy. Po doprowadzeniu do wrzenia, gotujemy jeszcze 10 -15 min, mieszając co jakiś czas (na powierzchni powstaje szum, który bez mieszania namiętnie zwiewa z garnka :p). Następnie zlewamy wodę z gotowania - ja odcedzam na sicie. 
Tak przygotowane maślaki, wrzucamy do słoiczków. Na wierzch do każdego słoika dokładamy kilka ziarenek ziela angielskiego, listek laurowy i ok pół łyżeczki gorczycy. Zalewam grzybki gorącą zalewą octową. Taką samą jak w przypadku cukinii. Zalewa sprawdziła się w ubiegłym roku przy wielu warzywach czy grzybach, więc nie eksperymentuję, tylko korzystam z tego przepisu.
Tym samym zalewę octową przygotowuję  w proporcjach: 1 litr wody, 1/2 szklanki octu 10%, 1 płaska łyżka soli i 4 czubate łyżki cukru. Wszystkie składniki zagotowuję.
Zakręcone słoiki po prostu odwracam do góry dnem. Nie wekuję, bo grzyby jakby się rozgotowują, stają się miękkie. 
Tym razem "pakować" grzybki do słoiczków pomagał Piotruś. Tak się starał, tak machał łyżką, że nie dałam rady zrobić normalnego zdjęcia :) Ale za to jaki ważny się czuł i jaki potrzebny :) A na drugim zdjęciu moje marynaty - duży słoik zawiera całe grzybki, zarezerwowane na świąteczny stół.






Tak zamarynowane grzybki można wcinać, jako dodatek do jakiegoś obiadku albo do kanapki. Można także zrobić fajną sałatkę, której nauczyłam się od Teściowej :)

Sałatka z marynowanych grzybów z czosnkiem:

Marynowane grzybki kroimy na mniejsze kawałki i wrzucamy do salaterki. Dodajemy drobniutko pokrojony czosnek i cebulę. Zalewamy całość odrobiną oleju (ja lubię i używam tylko rzepakowy), doprawiamy pieprzem (ziołowym i czarnym) oraz delikatnie solą (najpierw warto spróbować, bo może i bez soli się obejdzie). Mieszamy i odstawiamy na jakiś czas, najlepiej w chłodne miejsce, aby składniki "przegryzły się" smakiem.
Sałatka jest świetnym dodatkiem do mięs.

A na koniec jeszcze poczęstuję Was moją drożdżówką z jabłkiem. Przepis na nią znajdziecie u Ewy w Przepiśniku.






Życzę udanego weekendu, wszak to ostatni wakacyjny :) Niech będzie radosny, słoneczny i pozwoli odetchnąć! A wszystkim moim, zaglądającym tu, Paniom Nauczycielkom - dużo, dużo cierpliwości i siły na nadchodzące miesiące :) Oby do ferii Kochane :)


środa, 27 sierpnia 2014

Dwie metryczki niespodzianki :)

   W kilku poprzednich postach wspomniałam, o realizacji specjalnego vouchera na metryczkę. Pamiętacie? Kinga, dla której hafciki powstawały, potwierdziła odbiór, więc mogę już się nim pochwalić. Tak jak pisałam wcześniej, Kinga ma dwoje dzieciaczków i chociaż metryczka miała być jedna, postanowiłam zrobić dwie - nie chciałam, żeby któreś czuło się pokrzywdzone czy pominięte. Długo zastanawiałam się nad wyborem wzorku i zdecydowałam się na jeden (ze względu, na to, że dzieciaki, to rodzeństwo) w dwóch wersjach kolorystycznych. Wzorek metryczki nietypowy jak dla mnie. Do tej pory wszystkie moje metryczki to ludzkie postacie niemowląt i mam, a tym razem wybrałam tego oto misiaczka. 




   Jak się za chwilę przekonacie,  u mnie zmian jest naprawdę sporo, ale efekt końcowy mi się podoba. Całość wyszywana trzema nitkami Ariadny i Birdbrand na kanwie gobelinowej. Dobór kolorystyki całkowicie mój. Na wzorku widać haftowany guziczkowy pępuszek, u mnie zastąpiony prawdziwym guziczkiem oraz haftowaną wstążeczkę w bucikach, u mnie zastąpioną luźnym łańcuszkiem zrobionym przeze mnie na szydełku (to szczyt moich możliwości póki co hehe). Dodałam również wstążeczkę z malutkim koralikiem (tym "dostanym" niedawno od Danusi). Wzorek niby prosty, ale jak widzicie są kreseczkowe kontury, które jak wiadomo niejednemu nerwy zjadają :)
Zobaczcie krok po kroku jak mi szło ...

















Moje serce zdobyła metryczka w wersji dla chłopca, ale to pewnie z sentymentu, bo sama mam synka :)





Metryczka dla dziewczynki była prototypem - najpierw powstawała ona, a potem krok po kroku przenosiłam swoją interpretację na metryczkę niebieską.




Tutaj obie metryczki razem i supełkowa lewa strona :)



















   Niestety okazało się, że w metryczce dziewczynki wyhaftowałam 9 zamiast 6 w roku urodzenia. Jak ja mogłam nie zauważyć błędu, sama nie wiem. Chociaż w tym ciągłym zamieszaniu u mnie, o pomyłkę nie trudno. Mam nadzieję, że mimo wszytko Kinga nie czuje się zawiedziona i jakoś wspólnie uda nam się sytuację rozwiązać.

Wczoraj u nas padało, a dziś, chociaż jest dość chłodno, to świeci także słońce i pięknie odbija się w rosie osiadłej na pajęczynach - to już Babie Lato? Niemniej, aż się chce na podwórko złapać jeszcze trochę promyków, więc na dziś kończę :)
Pozdrawiam i tradycyjnie do zobaczenia w piątek!

poniedziałek, 25 sierpnia 2014

Rozstania, powroty i mały zakup.

   Kolejny weekend (bo i kiedy?) spod znaku budowlanki. Mężuś skończył konstrukcję wszystkich ścian i teraz powoli będziemy je wypełniać wełną i "okładać" płytą gipsowo-kartonową. Swoją drogą w sobotę we dwoje tachaliśmy 30 szt tych płyt z garażu na poddasze. Dało radę, można działać dalej :)
   Tytułowe rozstania, to wysłanie metryczek niespodzianek w świat. Skończyłam je wyszywać w sobotę i jak tylko Kinga potwierdzi odbiór, pochwalę się na blogu. Myślę, że jest czym, bo improwizowałam trochę, ale jestem zadowolona z efektu. Metryczki są zupełnie inne, niż wszystkie moje, haftowane do tej pory.
   Tytułowe powroty, to ponowne zabranie się za rozpoczęte hafty. Priorytetowy dla mnie w tej chwili jest portret JP II i postaram się go raz dwa skończyć. Hafcik nie za duży, toteż myślę, że już połowa za mną.




A tytułowy, mały zakup, na jaki sobie pozwoliłam (około 10 zł, szaleństwo hehe) to zestaw trzech dekoracyjnych dziurkaczy. Nutka i dziewczynka pewnie także się przydadzą, ale urzekł mnie ten ażur i już nie mogę się doczekać robienia kartek, bo myślę, że efekt będzie ciekawy :)



Wybaczcie, że dziś tak trochę nudą powiało, ale z racji realizacji vouchera na metryczki, nic nowego nie byłam w stanie zrobić. Choć pomysłów nie brak, ale znacie to przecież :)

Pozdrawiam cieplutko!

piątek, 22 sierpnia 2014

Piątki z Kurą Domową (6) - Cukinia (kabaczek) na zimę na dwa sposoby.



   Nie wiem czy znacie takie warzywo jak cukinia/kabaczek? Pewnie tak, chociaż w różnych regionach Polski, występuje pod różnymi nazwami. 

Cukinia / kabaczek
Cukinia / kabaczek
  
   Jest ona składnikiem wielu potraw (placuszki, smażona na patelni, faszerowana itd), ale także świetnie nadaje się na przetwory. Ja robię ją na dwa sposoby - marynowaną w occie oraz na słodko (przepis odkryty w zeszłym roku). Oba sposoby sprawdzają się świetnie :)

Przy obu sposobach cukinię przygotowuję w ten sam sposób. Myję, obieram ją dokładnie ze skórki i wycinam gniazda nasienne (tzn taką część "gąbczastą" z pestkami). Następnie kroję w sporą kostkę. 



Sposób pierwszy - Cukinia marynowana w occie:

Przygotowaną cukinię wrzucam do słoików. Do każdego z nich (na cukinię) wrzucam ziele angielskie, listek laurowy, świeży koper (tak jak do ogórków, czyli łodyżki, listki i kwiaty) oraz mielony pieprz czarny
Przygotowuję zalewę octową, taką jak do ogórków w proporcjach: 1 litr wody, 1/2 szklanki octu 10%, 1 płaska łyżka soli i 4 czubate łyżki cukru. Zalewę zagotowuję i jeszcze gorącą zalewam cukinię w słoiczkach. Ja dla pewności jeszcze słoiki wekuję (gotuję je około 10-15 min). Ponieważ jednak zalewamy gorącą zalewą, zakręcone słoiki można także po prostu odwrócić do góry dnem. Po ostygnięciu wynosimy do piwniczki czy w inne chłodne, ciemne miejsce. 
Tak przygotowana cukinia świetnie nadaje się jako dodatek do mięs, zamiast sałatki czy surówki, ale i jako składnik sałatki właśnie.

Sposób drugi - Cukinia a'la ananas:

W garnku zagotowujemy 1,5 litra wody z 3-4 łyżeczkami kwasku cytrynowego. Zalewę studzimy, a następnie zalewamy nią przygotowaną wcześniej cukinię (podane proporcje wystarczą na 3 kg cukinii). Przykrywamy naczynie i odstawiamy na kilka godzin (może być na całą noc) w chłodne miejsce. Po tym czasie odsączamy cukinię na sicie, przy czym zalewę wlewamy do sporego garnuszka. Dodajemy do zalewy 1 kg cukru  i 2 cukry waniliowe i zagotowujemy. Następnie wrzucamy do niej cukinię i gotujemy jeszcze razem około 10 min. Gorącą cukinię wraz z zalewą nakładamy do słoików i pasteryzujemy przez około 15 min. Cukinia całkowicie przejdzie smakiem po około miesiącu. 
Tak przygotowana cukinia w smaku rzeczywiście przypomina ananasa i rewelacyjnie nadaje się do sałatek owocowych, deserów, ciast, ale i na przykład do mięsa drobiowego, które ciekawie smakuje "na słodko".
Moja rada - nie pomijajcie kwasku cytrynowego, bo z kosteczek cukinii zrobi się słodka "paciaja" :)


Cukinia w occie
  
   A już tak na koniec i z innej beczki, zamieszczam zdjęcie prezentu z przymrożeniem oka, jaki otrzymaliśmy od mego Szwagra. Taka pamiątka z wakacji, spędzonych w okolicach miejscowości, w której nagrywa się serial i film "Ranczo". Ja nie oglądałam ani tego, ani tego, ale o Wilkowyjach, to chyba każdy słyszał! A tam bohaterowie raczą się takim oto trunkiem, chociaż Szwagier się śmieje, że jest on raczej do oglądania niż próbowania :)



Życzę udanych przetworów (może ktoś robi własne wina?), bo sezon rusza, oraz inspirującego weekendu!

wtorek, 19 sierpnia 2014

Dwa nowe projekciki i nowe czytadła.

   U mnie weekend tradycyjnie trochę marynatowy, trochę porządkowy, trochę zakupowy i obficie budowlany :) Ale nie będę Was zanudzać, szczególnie tą budowlanką ścienną :)

   Tak jak pisałam jakiś czas temu, chociaż "Hibiskus" skończony, nie zaczynałam niczego nowego, w oczekiwaniu na "specjalne zamówienie". Doczekałam się i dwa nowe projekciki są związane z "Wakacyjnym Zjazdem Blogerek", o którym możecie poczytać u Agnieszki - Lesi. Agnieszka zaproponowała mi podarowanie vouchera na stworzenie dziecięcej metryczki  dla jednej z uczestniczek , a ja się zgodziłam :) Okazało się, że dane mi będzie współpracować z Kingą, która posiada dwoje dzieciaczków. Miała być jedna metryczka, ale przecież nikt nie może zostać poszkodowany, a już na pewno nie dzieciaki - powstaną, więc dwie dla dziewczynki i dla chłopca :) A w zasadzie już powstają, a że mają być niespodzianką to i nie bardzo mam jak je pokazać przed skończeniem, a nóż widelec Kinga tu do mnie zajrzy :)

    W oczekiwaniu na te nowe projekciki, rzuciłam się w szał czytelniczy. Przeczytałam niemal jednym tchem (zaczęłam późnym wieczorem, a spać poszłam nad ranem ;P) polski kryminał "Zbieg okoliczności" K. Pisarzewskiej. Oj warto i zachęcam, bo książka naprawdę zaskakuje :) A jak się skończyła, wzięłam się za "Zakazaną żonę" V. Wermuth. 

"Zakazana żona" V. Wermuth.

To jest dopiero opowieść! I to na dodatek autentyczna historia Szwedki zakochanej w arabskim szejku. Czyta się ją bardzo fajnie, bo autorka ciekawie przedstawia zdarzenia, buduje napięcie, w taki sposób, że w pewnym momencie zaczynasz niemal współodczuwać z bohaterką. Oczywiście książka przeczytana niemal raz dwa.
Wczoraj wieczorem zaczęłam natomiast "Amerykańską żonę" C. Sittenfeld.


"Amerykańska żona" C. Sittenfeld.

Dopiero zaczęłam czytać i póki co niewiele mogę powiedzieć o tej książce. Przyznam, że na początku nieco mnie znudziła, ale czytając kolejne strony, zaczęłam wciągać się coraz bardziej w historię głównej bohaterki. 108 stron za mną, jakieś 460 przede mną, więc pewnie niejedno jeszcze się wydarzy :)

Zapraszam  do zajrzenia pod stworzoną niedawno, nową zakładkę na moim blogu  - Molik książkowy, gdzie między innymi znajduje się (sukcesywnie uzupełniana) moja lista czytelnicza :)

Z racji tego, że będę się starała w miarę szybko stworzyć metryczki dla Kingi, żeby w nieskończoność nie czekała, już dziś zapraszam Was po raz szósty na Piątek z Kurą Domową.

   Pozdrawiam serdecznie i podziękowaniu dla Was (za komentarze i za to, że jesteście) moje żółte różyczki, które kwitną już trzeci raz w tym roku! Buziaki :)


piątek, 15 sierpnia 2014

Piątki z Kurą Domową (5) - Babka na oleju z rodzynkami



   Czas leci jak szalony i mamy już piąty "Piątek z ...". Dziś znowu zaproponuję Wam coś na słodko. Tym razem przepis podpatrzony z książki "103 ciasta Siostry Anastazji", ale oczywiście zmieniony nieco (odchudzony) przeze mnie :) Na zdjęciu oryginalny przepis, a poniżej moja interpretacja.


"103 ciasta Siostry Anastazji" - Babka na oleju, str. 42
     
   Białka z 6 jajek ubijam na sztywną pianę. Dodaję 1 szklankę cukru i dalej ubijam białka z cukrem. Dodaję żółtka, 3/4 szklanki oleju (a pewnie można i jeszcze mniej), 1,5 szklanki mąki i cały proszek do pieczenia. Po wymieszaniu wrzucam jeszcze sporą garść przygotowanych wcześniej rodzynków. Jeszcze chwilę mieszam i wylewam ciasto do posmarowanej masłem i posypanej mąką formy, takiej typowej do babek. Piekę w piekarniku około godziny w temperaturze 180*C. Po upieczeniu ciasto łatwiej wyjąć, jeśli formę pościskamy delikatnie z kilku stron. Po wyjęciu z formy, babkę posypuję cukrem pudrem.

Napisałam o przygotowanych wcześniej rodzynkach. Owo przygotowanie polega na tym, że rodzynki wrzucamy do miseczki i zalewamy niewielką ilością gorącej wody. Rodzynki nabierają wody i jednocześnie stają się większe i wilgotne. Dzięki temu prostemu zabiegowi, rodzynki nie będą chłonęły wilgoci z ciasta. Następnie takie "nawilżone" rodzynki obsypujemy, dość obficie mąką. To z kolei sprawia, że rodzynki łatwiej "wkleją" się w ciasto i nie opadną zaraz na samo dno formy. Oba sposoby na rodzynki pewnie niektórzy z Was znają i wiedzą, że można je wykorzystać także przy innych ciastach czy bułeczkach.

Dodatkowo podpowiem Wam, że taką babkową formę najlepiej i chyba najdokładniej obsypuje się mąką za pomocą małego siteczka, takiego jakiego używamy do posypywania cukrem pudrem.



Udanego dłuuuugiego weekendu i smacznego!

środa, 13 sierpnia 2014

Poduszkowo mi.

   Myślałam już, że dziś nie będę miała się czym pochwalić, bo nie zdążę skończyć hafciku, ale się udało. Właściwie na świeżutko powstał nowy haft płaski, tym razem wykonany ściegiem dzierganym (pierwszy raz w życiu!) oraz łańcuszkiem. Haftowane tulipanki są nieco większe, niż te malutkie hafty, robione przeze mnie do tej pory na kartki, bo mają około 23x23 cm. Zaczęłam je w poniedziałek wieczorem, zdjęcie z tamborkiem to stan na wtorek, a dziś hafcik już się suszył.





  
 
   Całość wyszywana jest dwiema nitkami Ariadny i Odry. Chyba nigdy byście nie zgadli skąd pochodzi wzorek :) A inspiracją była ... moja bluzka :) "Przekalkowałam" część wzorku przez szybę na kartkę papieru, a potem poprzez kalkę na materiał i do dzieła :)




   Haft robiony w konkretnym celu, a mianowicie na poduszkę. Ta poduszka to jeszcze z kawalerskich czasów i mimo, że bardzo przeze mnie lubiana, to ostatnio leżała w szufladzie. A wszystko dlatego, że cały jej przód robiony był na szydełku i najnormalniej się "rozleciał" :( 




Ale ja, jak to ja, zginąć cudeńku nie dam, więc uratowałam (także różowe różyczki) :) Oczywiście kolory tulipanów nie przypadkowe, bo powielone te z mojej sypialni. I tym samym poduszka z odzysku (wybaczcie, poszewka nie prasowana jeszcze, no i poduszka w środku jakby odrobinę za mała, bo tak mi się do Was spieszyło hehe) nabrała trochę nowoczesności i wygląda tak ...





Przy okazji przeczytałam w internecie, że fioletowe tulipany reprezentują królewską władzę i wspaniałość. Pasuje jak ulał :P , w końcu kto tu w "Jacewiczówce" dzierży berło królowej ula?

  Powstały jeszcze trzy poduszki do sypialni, tym razem nie tak okazałe, jak ta powyżej, ale z myślą o Piotrusiu. Synuś ostatnio urządza sobie nocne wędrówki ludów. Budzi się np. z nogami na poduszce, albo w poprzek łóżka, albo zaplątany w kołdrę, albo najzwyczajniej w świecie gubi się we własnym łóżku. A przy tym przewracaniu się co chwila albo stukał głową w ścianę (oczywiście nie mocno), albo w tę ścianę głową wpierał. A więc powstały trzy poduszki (kwiatowa, materiałowa poszewka i wypełnienie z gąbki) na jego tapczanik, taki jakby pseudo zagłówek :) Co prawda Piotrek wędruje dalej, ale już bezpieczniej :)





To tyle na dziś Kochani, pewnie "zapoduszkowałam" Was na całego! 
Pozdrawiam i do zobaczenia w piątek :)

poniedziałek, 11 sierpnia 2014

Bodowlano - krzyżykowo - wypoczynkowy weekend.

   Weekend minął jak zwykle zdecydowanie za szybko. Ale może to dlatego, że jak zwykle sporo się u nas działo. Przede wszystkim oczywiście budowlano. Tu właściwie mężuś szalał, a ja w roli pomocnika. Tym samym zakończyliśmy układanie roboczej podłogi na całej powierzchni poddasza i udało się nawet postawić konstrukcję (szkielet) ścian pomiędzy pokojami dziecięcymi i moją garderobą (!!!)  :). No i proszę - kolejny krok do przodu. Tylko tego sprzątania (kurzu w szczególności) mam serdecznie dosyć, ale "cierp ciało czego chciało" :) A tak to wygląda "na stan" sprzed chwili, oczywiście to tylko fragmenty, bo garderoba będzie ciągnęła się jeszcze w głąb, a pokoje także są szersze niż na fotce :)

Pokoje dziecięce.

Garderoba wytęskniona :D

   Sporo pracy i wydatków przed nami, ale powoli damy radę. W końcu sami zbudowaliśmy nasz dom, to wykańczanie poddasza to pikuś, a już szczególnie z moją najukochańszą Złotą Rączką :)

   Jako, że występowałam w roli pomocnika (na więcej Piotruś się nie zgadzał, bo albo się "przyklejał", albo psocił niesamowicie na poddaszu i trzeba go było pilnować), były też chwile na xxx. Tym samym kilka krzyżyków zyskał portret JPII oraz, wyciągnięty zza szafy,duży (50x80 cm) haft "W dolinie" (jego lewą stronę/plecki już widzieliście). Strasznie mnie kusiło, żeby coś nowego rozpocząć, ale, tak jak już pisałam, myślę, że i ten warto skończyć. Sporo pracy w niego włożyłam i naprawdę szkoda, żeby gdzieś tam się kurzył (jeszcze bardziej) po kątach. To jedyny mój "ufok", więc tym bardziej pora się za niego łapać. Tylko strasznie ciężko się zorientować we wzorze, wiele krzyżyków trzeba liczyć na nowo. Zresztą nie muszę chyba pisać, jak to jest wracać do jakiegoś "zaleglaka", bo sami to przecież znacie. Plusem jest to, że mulina do tego obrazu, sobie grzecznie czekała w pudełku i nie trzeba jej na nowo dobierać. Zupełnie tego nie widać, ale uzupełniłam zieleń z lewej strony i rzekę na środku i zajęłam się zapełnianiem pierwszej dziury z lewej strony choinkami. 




  W niedzielę postanowiliśmy odpocząć i wybraliśmy się nad  zalew w Michałowie. Oddalony od nas sporo (około 60 km), ale było warto, bo miejsce naprawdę fajne, szczególnie dla rodzin z dziećmi. Myślę, że jeszcze tam zajrzymy. A w drodze powrotnej zawitaliśmy na XXV Jarmark Dominikański w Choroszczy. Odnoszę wrażenie, że parę lat temu, te Jarmarki były trochę ciekawsze, niemniej jak co roku, tak i w tym roku, można było kupić "swojskie" wyroby - miód, nalewki, wędliny, pieczywo, kaszankę itd. Jedna z pań miała stoisko szydełkowe, a na nim przepiękne, ogromne obrusy na stół. Na innym stoisku pani miała szyte własnoręcznie zabawki. Jak to na jarmarkach bywa, znalazło się także trochę drewnianych przedmiotów typu kuchenne "przydasie" czy zabawki (Piotruś wybrał sobie drewniany flecik), "odpustowa" biżuteria i mnóstwo tandetnej chińszczyzny w postaci zabawek i balonów itd. Do domu wróciliśmy naprawdę porządnie zmęczeni ;)

   Na dziś z mojej strony to tyle :) Uciekam budzić synusia, a wam życzę udanego dzionka :)

piątek, 8 sierpnia 2014

Piątki z Kurą Domową (4) - Biszkopt truskawkowy.




   Czy to tylko dla mnie czy jakoś tak w ogóle czas leci jak szalony? Nim się obejrzałam mamy już kolejny piątek. Tym razem zapraszam na coś słodkiego, czyli biszkopt truskawkowy.
Zaczynam od zrobienia mojego tradycyjnego biszkoptu. Na początek ubijam pianę z białek z 4 jajek (jajka prosto z lodówki, piana ubijana z odrobiną soli). Do piany dodaję 4 żółtka i 1/2 szklanki cukru i ucieram razem. Dodaję 1 szklankę mąki, łyżeczkę proszku do pieczenia, cukier waniliowy i łączę składniki mieszając mikserem. Warto mieszać chwilkę dłużej, ciasto się "napowietrzy", ładniej urośnie. Wlewam ciasto do wysmarowanego margaryną i posypanego mąką prodiża i piekę 20 min w około 200*C.
 Gdy biszkopt się piecze, przygotowujemy galaretkę. Do głębokiej miseczki wlewamy 3 szklanki gorącej wody, wsypujemy 2 galaretki truskawkowe (zwróćcie uwagę na opakowaniu czy galaretkę trzeba słodzić czy nie) i mieszamy do rozpuszczenia. Po wystudzeniu, wstawiamy miseczkę do lodówki, aby galaretka mogła zastygnąć. Co jakiś czas ją mieszamy, by nie stężała całkowicie.
Świeże truskawki, kroimy na mniejsze kawałeczki i także wstawiamy do lodówki. Dzięki temu całe ciasto szybciej się "zwiąże".
Upieczony biszkopt (gdy ostygnie) wkładamy do tortownicy. Na biszkopt układamy pokrojone truskawki a następnie wylewamy gęstniejącą galaretkę. Wstawiamy do lodówki do całkowitego zastygnięcia.
Smacznego!





 



   Na koniec jeszcze mój sposób na pozbycie się kamienia w stalowym czajniku elektrycznym
Do czajnika wlewam szklankę zwykłego spożywczego octu i dopełniam czajnik wodą. Wodę zagotowuję. Oczywiście woda taka się nie marnuje, bo wykorzystuję ją na dwa sposoby. 
Po pierwsze, takim wrzątkiem z octem, można zalać mrowisko zlokalizowane gdzieś na podwórku (tak załatwiłam mrówy, przy piaskownicy, które uporczywie gnębiły mego synka).
Po drugie taką wodę z octem można wlać do zlewu, dodać tak jak zwykle płyn do mycia naczyń i umyć w nim szklane naczynia, wazony czy nawet szklany klosz lampy,  szczególnie te, które nabrały "mlecznego" koloru. Ocet przywraca naturalną "przezroczystość" szkła.

Pamiętajmy tylko, by po zagotowaniu jednego czajnika wody z octem, nieco go przestudzić i zagotować następny czajnik - żeby pozbyć się ewentualnego zapachu octu. Tę wodę także możemy użyć do mycia czy prania, ale nie do celów spożywczych.

Na koniec taka "życiowa" rada: kiedy woda z octem zaczyna się w czajniku gotować - koniecznie włączcie okap kuchenny, bo ocet jak wiadomo śmierdzi niemiłosiernie, a gorący to już w ogóle :)

Pozdrawiam cieplutko i życzę miłego weekendu :)

A kto z moich okolic (i nie tylko) zapraszam na XXV Jarmark Dominikański :)