piątek, 5 września 2014

Piątki z Kurą Domową (8) Biszkopt z kremem kokosowym

   

   Co za dzień! Dopiero teraz na chwilkę usiadłam. Dziś mężuś wraca z delegacji, więc miałam ochotę przygotować specjalnie dla niego coś ekstra. Z rozpędu wyszły trzy "cosie" - cynamonowe ciasto z jabłkiem, faszerowane mięskiem ziemniaczki, a skoro one to i babka ziemniaczana. Przepiski na te pyszności w ramach kolejnych "Piątków z ...", a dziś zapraszam na biszkopt z kremem kokosowym.

Zaczynam od zrobienia biszkoptu, tak jak zwykle. Na początek ubijam pianę z białek z 4 jajek (jajka prosto z lodówki, piana ubijana z odrobiną soli). Do piany dodaję 4 żółtka i 1/2 szklanki cukru i ucieram razem. Dodaję 1 szklankę mąki, łyżeczkę proszku do pieczenia, cukier waniliowy i łączę składniki mieszając mikserem. Warto mieszać chwilkę dłużej, ciasto się "napowietrzy", ładniej urośnie. Wlewam ciasto do wysmarowanego margaryną i posypanego mąką prodiża i piekę 20 min w około 200*C.

Teraz pora na krem kokosowy. Przepis na niego znalazłam jakiś czas temu, gdzieś w przepaści internetu. Do garnka wlewamy 1/2 litra mleka, dodajemy 1 szklankę cukru, 1 cukier waniliowy, 200g wiórków kokosowych, 1 kostka masła. Łączymy ze sobą wszystkie składniki, zagotowujemy, a następnie aż do odparowania, ciągle mieszamy.

Upieczony i wystudzony biszkopt, przekrajamy na dwie równe połowy. Spód ciasta układamy w posmarowanej margaryną tortownicy. Wykładamy na niego krem kokosowy i przykrywamy drugą częścią biszkopta. 

W rondelku, na małym ogniu i ciągle mieszając, rozpuszczamy tabliczkę ulubionej czekolady - może być z orzechami czy gorzka. Następnie polewamy nią nasz biszkopt - ja zrobiłam "kratownicę".

Ciasto wstawiamy do lodówki do zastygnięcia. Później także trzymamy je w lodówce, wtedy krem i czekolada będą smakować jeszcze lepiej.






 Ciasto niezbyt trudne, ale efektowne, prawda?

A na koniec zapraszam Was jeszcze na weekend z ogórkiem :) Po raz piętnasty organizowany jest w mojej okolicy Dzień Ogórka. Więcej o tegorocznym festynie poczytacie tutaj.



Pozdrawiam Was cieplutko, życzę udanego pierwszego szkolnego weekendu po wakacjach i do zobaczenia w poniedziałek!

środa, 3 września 2014

Hibiskus, czytadła i coś nowego!

   "Hibiskus" wreszcie doczekał się oprawy :) Swoją drogą mąż się śmieje, że czekał na ramę, chyba dłużej niż go wyszywałam hehe. Tak naprawdę zaczęłam go na początku kwietnia i skończyłam na początku sierpnia. Byłoby pewnie jeszcze szybciej, gdyby nie inne haftowane przerywniki. Wyszywał się naprawdę świetnie, a z efektu jestem zadowolona jak diabli. Kiedy zobaczyłam haft w ramie, moje pierwsze słowa - wow! 
Wzór "Hibiskusa" pochodzi z gazetki IM 1/6 (HP 2/2012). Kolory mulinki dobierałam sama na podstawie zamieszczonej w czasopiśmie palety. Wyszywałam trzema nitkami na kanwie gobelinowej, mieszaniną Ariadny, Birdbrand i Odry.


"Hibiskus"






   To ostatnie zdjęcie, wykonane jest tam gdzie "Hibiskus" będzie wisiał docelowo, czyli na klatce schodowej, prowadzącej na poddasze. Obie ściany boczne, są słonecznie pomarańczowe z fakturą "grzebienia" zrobioną osobiście przez mężusia :) Napracował się jak diabli, bo pamiętajcie, że to schody, czyli ściana ma wysokość od podłogi na dole, po sufit na poddaszu, parę ładnych metrów, a każdy taki półokrąg robi się taką małą pacą z zębami! Na ścianę na wprost schodów (na niej będzie wisiał haft) oraz sufit klatki, mężuś położył biały panel. Same stopnie i poręcze docelowo będą drewniane w odcieniu ciemnego brązu - wenge. Jestem strasznie dumna z Grzesia i nie mogę się doczekać efektu końcowego :)

   Jeśli chodzi o nowe czytadło, to wzięłam się za "Myślę, że cię kocham" A. Pearson. Tytuł przyciągnął moją uwagę i pierwsze strony, naprawdę zaciekawiły. Ale im dalej tym gorzej. Sama fabuła jest fajna i ciekawa - nastolatka zakochana do szaleństwa w swoim idolu, gwieździe pop. No i spotkanie z nim dopiero po wielu latach. Dodatkowo wplatane w to wątki przyjaźni, miłości, konkurowania pomiędzy nastolatkami, "parcia" na popularność, despotycznej matki. Tylko, że książka jest tak przegadana, że aż człowiek gubi wątek. Czasami przez parę stron są opisane tak (przynajmniej z mego punktu widzenia) nieistotne sprawy, że masz ochotę zamknąć książkę raz na zawsze. Żeby tak te kilkadziesiąt stron z całej powieści wyrzucić, byłaby naprawdę spójna i ciekawa, taka do czytania z zapartym tchem. Ale ja, z szacunku do czyjejś pracy i słowa pisanego, dobrnę do końca - jakoś :) Oczywiście jest to tylko moje skromne zdanie :) Być może książka komuś się spodoba, kto wie.

"Myślę, że cię kocham" A. Pearson

A na koniec jeszcze kilka nowości. Zamiast kolejnego "resoraka" kupiliśmy Piotrusiowi szablony do odrysowywania. Synuś świetnie się bawi i przy okazji wybiera i nazywa kolory kredek, ćwiczy rączkę, spostrzegawczość, koncentrację, poznaje kształty i utrwala nazwy zwierzątek. Taka nauka przez zabawę :)



Drugi zakup weekendowy to utęsknione urządzenie wielofunkcyjne! Nareszcie! Nawet już wypróbowane, no przynajmniej drukarka. Pięknie wydrukowała mi nowy wzorek do haftu. No właśnie, zaczęłam wczoraj coś nowego, ale o tym już w poniedziałek, bo póki co niewiele na kanwie widać.

Zapraszam Was serdecznie do zajrzenia w piątek. Sama zastanawiam się o czym napisać tym razem :)

Pozdrawiam cieplutko!

poniedziałek, 1 września 2014

Mamy wrzesień, na ratunek "tygryskom" i wyjątkowy haft.

Wrzesień

Mija ciepłe lato, wkrótce przyjdzie jesień,
zbudził się o świcie, niespokojny wrzesień.

Tyle pracy w koło, czy wykonać zdołam?
Najpierw pootwieram drzwi we wszystkich szkołach.

Przyjdą do szkół dzieci calutką gromadką
o słonecznym lecie będą opowiadać.



   Nim się obejrzeliśmy, mamy wrzesień! O dziwo, nie pamiętam początków roku szkolnego z technikum, chyba człowiek już nie przykładał do tego takiej wagi :) Ale za to podstawówkę wspominam, każdego pierwszego września. Co to było za wydarzenie - ten pierwszy, wrześniowy apel! Wieczorem, dzień przed, najpierw mama, a potem my same, prasowałyśmy czarne lub granatowe spódniczki i białe koszule. Obok stały wyczyszczone buciki :) A przed spaniem - najważniejsze, czyli włosy na walki lub papiloty, żeby ładnie wyglądać. No i wreszcie ranek i ... tradycyjny deszcz hehe. No daję słowo, niemal co roku, choćby ostatni dzień sierpnia był słoneczny, to ten pierwszy dzień września, zawsze był deszczowy. Od wilgoci diabli brali loki, spódniczkę zastępowały spodnie, a biała bluzka znikała pod swetrem lub kurtką :) Nawet nie pomyślałam, że ładnych parę lat później będę o tym myśleć z sentymentem :) 
   A więc wakacje za nami, chociaż u mnie to takie trochę nie prawdziwe, bo my z mężusiem czasy szkolne mamy za sobą, a synuś jeszcze przed sobą :) Ale jakoś tak się składa, że wraz z tym wrześniem dni zaczynają mijać jakoś inaczej, może dlatego, że dzień nam się skraca i trochę inaczej trzeba go sobie poukładać?
   Jednak to, że zmienia się nieco rozkład dnia, nie znaczy, że Ania zwalnia :) To chyba mi nie grozi :) Tym samym podczas weekendu postanowiłam ruszyć na ratunek tygrysom, takim kapciulkowym, które na dodatek tygrysami chyba nie są, ale jak dziecko czasem się uprze, to ciężko coś wyperswadować, sami wiecie :) Mój "ratunek" polegał na wymianie podeszwy. Swoją drogą, producent, chociaż cały kapciuszek wykonał dość solidnie, to jako podeszwę wykorzystał ... dwie szmatki z jakąś delikatniutką, cieniutką pianeczką. Tym samym po kilkudziesięciu rundach mego synka po domu, podeszwa nadawała się do cerowania, a chwilę potem i to nie pomogło. Już miałam poświęcić dżinsy na tę podeszwę, kiedy znalazłam grubaśny filc "dostany" kiedyś od Teściowej. Bałam się pokłutych palców, bo całość (futerko, podszewka i filc) była dość gruba, ale okazało się, że igiełka śmiga jak w masełku :) Godzinka takiego śmigania i tygrysy uratowane, a Piotrek szczęśliwy, bo "mama zahaftowała dziurki" :)




   W weekend udało mi się także dokończyć Portret JPII, a nawet wyszukać dla niego idealną ramkę (jedna jedyna na dwa przeszukane od deski do deski sklepy!). Haft ten ma dla mnie szczególne znaczenie i bardzo zależało mi na tym żeby powstał. Pamiętacie, że haftowaniu go przyświecała pewna intencja? W trakcie wyszywania intencja niestety się zmieniła ... Haft pozostał jednak nadal ważny, ot choćby dlatego, że pewnym zrządzeniem losu, połączył mnie z osobą, której w realnym świecie pewnie nie dane byłoby mi spotkać. Ta osoba wie, że życzę jej jak najlepiej, i że ile razy spojrzę na ten portret pomyślę ciepło o niej :)
Dodam jeszcze tylko, że haft wykonany jest na nadrukowanej kanwie gobelinowej, w całości wykonany trzema nitkami Ariadny. Łatwo nie było, bo na hafciku 15x15 cm, "wciśnięto" około dziesięciu, bardzo zbliżonych (kolejnych z palety) do siebie odcieni szarości.


Aniołku, śpij spokojnie, otulony kołderką z chmurek ...
   
Wybaczcie dzisiejszy ton postu, trochę patetyczny, trochę melancholyjny. Chyba taki dzień po prostu :) Następnym razem postaram się weselej :)
Pozdrawiam i życzę dużo sił, cierpliwości i uśmiechu zarówno dla tych uczących jak i uczących się :)

piątek, 29 sierpnia 2014

Piątki z Kurą Domową (7) - Grzybki w marynatce i sałatce.




 Wczoraj wieczorem wybraliśmy się całą rodzinką na grzybki. Wokół nas rośnie mnóstwo "młodniaków", więc grzybki, które najłatwiej znaleźć to maślaczki :) Znacie je? 


(źródło)

Nie jest to może grzybek tak szlachetny, jak te, które pokazuje nam Danusia i do suszenia według mnie także średnio się nadaje, ale na marynaty to i owszem :)
Jest jednak przy nim trochę roboty. Maślaka trzeba obrać ze skórki na kapeluszu, z plewki pod nim, no i oczywiście wyczyścić korzonek. Im mniejsze okazy tym lepiej, bo przy okazji cieszą oko, ale do czyszczenia tych maluchów trzeba mieć cierpliwość :) (Co to dla hafciarki, prawda?) Następnie grzybki trzeba umyć, a później wrzucamy do garnuszka - drobniejsze w całości, a te większe kroimy na mniejsze kawałeczki. Zalewamy grzyby wodą, delikatnie solimy. Po doprowadzeniu do wrzenia, gotujemy jeszcze 10 -15 min, mieszając co jakiś czas (na powierzchni powstaje szum, który bez mieszania namiętnie zwiewa z garnka :p). Następnie zlewamy wodę z gotowania - ja odcedzam na sicie. 
Tak przygotowane maślaki, wrzucamy do słoiczków. Na wierzch do każdego słoika dokładamy kilka ziarenek ziela angielskiego, listek laurowy i ok pół łyżeczki gorczycy. Zalewam grzybki gorącą zalewą octową. Taką samą jak w przypadku cukinii. Zalewa sprawdziła się w ubiegłym roku przy wielu warzywach czy grzybach, więc nie eksperymentuję, tylko korzystam z tego przepisu.
Tym samym zalewę octową przygotowuję  w proporcjach: 1 litr wody, 1/2 szklanki octu 10%, 1 płaska łyżka soli i 4 czubate łyżki cukru. Wszystkie składniki zagotowuję.
Zakręcone słoiki po prostu odwracam do góry dnem. Nie wekuję, bo grzyby jakby się rozgotowują, stają się miękkie. 
Tym razem "pakować" grzybki do słoiczków pomagał Piotruś. Tak się starał, tak machał łyżką, że nie dałam rady zrobić normalnego zdjęcia :) Ale za to jaki ważny się czuł i jaki potrzebny :) A na drugim zdjęciu moje marynaty - duży słoik zawiera całe grzybki, zarezerwowane na świąteczny stół.






Tak zamarynowane grzybki można wcinać, jako dodatek do jakiegoś obiadku albo do kanapki. Można także zrobić fajną sałatkę, której nauczyłam się od Teściowej :)

Sałatka z marynowanych grzybów z czosnkiem:

Marynowane grzybki kroimy na mniejsze kawałki i wrzucamy do salaterki. Dodajemy drobniutko pokrojony czosnek i cebulę. Zalewamy całość odrobiną oleju (ja lubię i używam tylko rzepakowy), doprawiamy pieprzem (ziołowym i czarnym) oraz delikatnie solą (najpierw warto spróbować, bo może i bez soli się obejdzie). Mieszamy i odstawiamy na jakiś czas, najlepiej w chłodne miejsce, aby składniki "przegryzły się" smakiem.
Sałatka jest świetnym dodatkiem do mięs.

A na koniec jeszcze poczęstuję Was moją drożdżówką z jabłkiem. Przepis na nią znajdziecie u Ewy w Przepiśniku.






Życzę udanego weekendu, wszak to ostatni wakacyjny :) Niech będzie radosny, słoneczny i pozwoli odetchnąć! A wszystkim moim, zaglądającym tu, Paniom Nauczycielkom - dużo, dużo cierpliwości i siły na nadchodzące miesiące :) Oby do ferii Kochane :)


środa, 27 sierpnia 2014

Dwie metryczki niespodzianki :)

   W kilku poprzednich postach wspomniałam, o realizacji specjalnego vouchera na metryczkę. Pamiętacie? Kinga, dla której hafciki powstawały, potwierdziła odbiór, więc mogę już się nim pochwalić. Tak jak pisałam wcześniej, Kinga ma dwoje dzieciaczków i chociaż metryczka miała być jedna, postanowiłam zrobić dwie - nie chciałam, żeby któreś czuło się pokrzywdzone czy pominięte. Długo zastanawiałam się nad wyborem wzorku i zdecydowałam się na jeden (ze względu, na to, że dzieciaki, to rodzeństwo) w dwóch wersjach kolorystycznych. Wzorek metryczki nietypowy jak dla mnie. Do tej pory wszystkie moje metryczki to ludzkie postacie niemowląt i mam, a tym razem wybrałam tego oto misiaczka. 




   Jak się za chwilę przekonacie,  u mnie zmian jest naprawdę sporo, ale efekt końcowy mi się podoba. Całość wyszywana trzema nitkami Ariadny i Birdbrand na kanwie gobelinowej. Dobór kolorystyki całkowicie mój. Na wzorku widać haftowany guziczkowy pępuszek, u mnie zastąpiony prawdziwym guziczkiem oraz haftowaną wstążeczkę w bucikach, u mnie zastąpioną luźnym łańcuszkiem zrobionym przeze mnie na szydełku (to szczyt moich możliwości póki co hehe). Dodałam również wstążeczkę z malutkim koralikiem (tym "dostanym" niedawno od Danusi). Wzorek niby prosty, ale jak widzicie są kreseczkowe kontury, które jak wiadomo niejednemu nerwy zjadają :)
Zobaczcie krok po kroku jak mi szło ...

















Moje serce zdobyła metryczka w wersji dla chłopca, ale to pewnie z sentymentu, bo sama mam synka :)





Metryczka dla dziewczynki była prototypem - najpierw powstawała ona, a potem krok po kroku przenosiłam swoją interpretację na metryczkę niebieską.




Tutaj obie metryczki razem i supełkowa lewa strona :)



















   Niestety okazało się, że w metryczce dziewczynki wyhaftowałam 9 zamiast 6 w roku urodzenia. Jak ja mogłam nie zauważyć błędu, sama nie wiem. Chociaż w tym ciągłym zamieszaniu u mnie, o pomyłkę nie trudno. Mam nadzieję, że mimo wszytko Kinga nie czuje się zawiedziona i jakoś wspólnie uda nam się sytuację rozwiązać.

Wczoraj u nas padało, a dziś, chociaż jest dość chłodno, to świeci także słońce i pięknie odbija się w rosie osiadłej na pajęczynach - to już Babie Lato? Niemniej, aż się chce na podwórko złapać jeszcze trochę promyków, więc na dziś kończę :)
Pozdrawiam i tradycyjnie do zobaczenia w piątek!

poniedziałek, 25 sierpnia 2014

Rozstania, powroty i mały zakup.

   Kolejny weekend (bo i kiedy?) spod znaku budowlanki. Mężuś skończył konstrukcję wszystkich ścian i teraz powoli będziemy je wypełniać wełną i "okładać" płytą gipsowo-kartonową. Swoją drogą w sobotę we dwoje tachaliśmy 30 szt tych płyt z garażu na poddasze. Dało radę, można działać dalej :)
   Tytułowe rozstania, to wysłanie metryczek niespodzianek w świat. Skończyłam je wyszywać w sobotę i jak tylko Kinga potwierdzi odbiór, pochwalę się na blogu. Myślę, że jest czym, bo improwizowałam trochę, ale jestem zadowolona z efektu. Metryczki są zupełnie inne, niż wszystkie moje, haftowane do tej pory.
   Tytułowe powroty, to ponowne zabranie się za rozpoczęte hafty. Priorytetowy dla mnie w tej chwili jest portret JP II i postaram się go raz dwa skończyć. Hafcik nie za duży, toteż myślę, że już połowa za mną.




A tytułowy, mały zakup, na jaki sobie pozwoliłam (około 10 zł, szaleństwo hehe) to zestaw trzech dekoracyjnych dziurkaczy. Nutka i dziewczynka pewnie także się przydadzą, ale urzekł mnie ten ażur i już nie mogę się doczekać robienia kartek, bo myślę, że efekt będzie ciekawy :)



Wybaczcie, że dziś tak trochę nudą powiało, ale z racji realizacji vouchera na metryczki, nic nowego nie byłam w stanie zrobić. Choć pomysłów nie brak, ale znacie to przecież :)

Pozdrawiam cieplutko!

piątek, 22 sierpnia 2014

Piątki z Kurą Domową (6) - Cukinia (kabaczek) na zimę na dwa sposoby.



   Nie wiem czy znacie takie warzywo jak cukinia/kabaczek? Pewnie tak, chociaż w różnych regionach Polski, występuje pod różnymi nazwami. 

Cukinia / kabaczek
Cukinia / kabaczek
  
   Jest ona składnikiem wielu potraw (placuszki, smażona na patelni, faszerowana itd), ale także świetnie nadaje się na przetwory. Ja robię ją na dwa sposoby - marynowaną w occie oraz na słodko (przepis odkryty w zeszłym roku). Oba sposoby sprawdzają się świetnie :)

Przy obu sposobach cukinię przygotowuję w ten sam sposób. Myję, obieram ją dokładnie ze skórki i wycinam gniazda nasienne (tzn taką część "gąbczastą" z pestkami). Następnie kroję w sporą kostkę. 



Sposób pierwszy - Cukinia marynowana w occie:

Przygotowaną cukinię wrzucam do słoików. Do każdego z nich (na cukinię) wrzucam ziele angielskie, listek laurowy, świeży koper (tak jak do ogórków, czyli łodyżki, listki i kwiaty) oraz mielony pieprz czarny
Przygotowuję zalewę octową, taką jak do ogórków w proporcjach: 1 litr wody, 1/2 szklanki octu 10%, 1 płaska łyżka soli i 4 czubate łyżki cukru. Zalewę zagotowuję i jeszcze gorącą zalewam cukinię w słoiczkach. Ja dla pewności jeszcze słoiki wekuję (gotuję je około 10-15 min). Ponieważ jednak zalewamy gorącą zalewą, zakręcone słoiki można także po prostu odwrócić do góry dnem. Po ostygnięciu wynosimy do piwniczki czy w inne chłodne, ciemne miejsce. 
Tak przygotowana cukinia świetnie nadaje się jako dodatek do mięs, zamiast sałatki czy surówki, ale i jako składnik sałatki właśnie.

Sposób drugi - Cukinia a'la ananas:

W garnku zagotowujemy 1,5 litra wody z 3-4 łyżeczkami kwasku cytrynowego. Zalewę studzimy, a następnie zalewamy nią przygotowaną wcześniej cukinię (podane proporcje wystarczą na 3 kg cukinii). Przykrywamy naczynie i odstawiamy na kilka godzin (może być na całą noc) w chłodne miejsce. Po tym czasie odsączamy cukinię na sicie, przy czym zalewę wlewamy do sporego garnuszka. Dodajemy do zalewy 1 kg cukru  i 2 cukry waniliowe i zagotowujemy. Następnie wrzucamy do niej cukinię i gotujemy jeszcze razem około 10 min. Gorącą cukinię wraz z zalewą nakładamy do słoików i pasteryzujemy przez około 15 min. Cukinia całkowicie przejdzie smakiem po około miesiącu. 
Tak przygotowana cukinia w smaku rzeczywiście przypomina ananasa i rewelacyjnie nadaje się do sałatek owocowych, deserów, ciast, ale i na przykład do mięsa drobiowego, które ciekawie smakuje "na słodko".
Moja rada - nie pomijajcie kwasku cytrynowego, bo z kosteczek cukinii zrobi się słodka "paciaja" :)


Cukinia w occie
  
   A już tak na koniec i z innej beczki, zamieszczam zdjęcie prezentu z przymrożeniem oka, jaki otrzymaliśmy od mego Szwagra. Taka pamiątka z wakacji, spędzonych w okolicach miejscowości, w której nagrywa się serial i film "Ranczo". Ja nie oglądałam ani tego, ani tego, ale o Wilkowyjach, to chyba każdy słyszał! A tam bohaterowie raczą się takim oto trunkiem, chociaż Szwagier się śmieje, że jest on raczej do oglądania niż próbowania :)



Życzę udanych przetworów (może ktoś robi własne wina?), bo sezon rusza, oraz inspirującego weekendu!