piątek, 31 października 2014

Piątki z Kurą Domową (16) - Aromatyczna zupa krem z dyni.

Co prawda dzisiejszy post miał być o innym daniu obiadowym, ale jako, że w klimacie, dziś będzie dynia.  Pamiętacie, jak pisałam, że leży i straszy? Już ani nie leży, ani nie straszy :) A czemu straszyła? Zobaczcie sami, dynia "zapozowała" z 1,5l butelką wody, tak dla porównania.

















Po wyczyszczeniu i obraniu zostało dwa wiadra odpadków, micha dyni (objętości 35l, ale wagowo dużo więcej, ledwo ją podniosłam) i taka marna tacka pestek i pytanie co z tym zrobić :)
Dziś będę działać nadal , ale póki co powstała konfitura na słodko i marynata (o czym za tydzień) i tytułowa zupa dyniowa. 
Powiem Wam szczerze, że samo hasło "zupa z dyni" trochę mnie przerażało, a to pewnie dlatego, że kojarzy się z tą bezsmakową "papką - paciają" serwowaną malutkim dzieciom. Ale wynalazłam przepis, który mnie zainspirował. Dodałam nieco od siebie i ... wyszło palce lizać!

Zapraszam Was zatem na aromatyczną zupę krem z dyni.

Do sporego garnuszka wrzucamy 2 stołowe łyżki masła, pozostawiamy do stopienia, a następnie wrzucamy średnią cebulę pokrojoną w drobniutką kostkę i "smażymy", aż do zeszklenia cebuli. Gdy to nastąpi, zmniejszamy trochę ogień i wrzucamy do garnka ok 1 kg dyni pokrojonej w kostkę (oczywiście oczyszczonej i obranej ze skórki), 4 obrane średnie ziemniaki pokrojone w kostkę, 2 marchewki także pokrojone w kostkę i wszystko podlewamy 4 szklankami wody. Doprowadzamy do wrzenia, a następnie lekko solimy i gotujemy dalej na małym ogniu przez 40 min. Pod koniec gotowania (warzywka ładnie się już rozgotują) dodajemy drobniutko posiekany ząbek czosnku i czubatą łyżeczkę majeranku. Następnie zupkę zdejmujemy z ognia i miksujemy blenderem na krem. Doprawiamy do smaku pieprzem ziołowym i odrobiną przyprawy uniwersalnej (lub solą jeśli ktoś woli). 
Zupę krem podajemy ze śmietaną i posypaną natką pietruszki.




Zupa jest rewelacyjna: delikatna, rozgrzewająca, aromatyczna i sycąca. Na jesienną aurę jak znalazł, dlatego bardzo gorąco zachęcam do wypróbowania! 

Pozdrawiam Was serdecznie, życzę udanego weekendu! 
A w poniedziałek zapraszam na niespodziankę :)

środa, 29 października 2014

Mamusiu, a dlaczego ja nie mam ...

   Siedzę sobie w sobotnie popołudnie, oglądam z każdej strony Sal-ową choinkę, a tu przychodzi Synuś i z żalem pyta " Mamusiu, a dlaczego ja nie mam dinozaura?". Odpowiadam zgodnie z prawdą : "Masz przecież z dziesięć figurek, to mało?".  "Figurki nie mogę przytulać, a ja chcę takiego milutkiego. Mamusiu zrób ". 
No i masz mamo placek! Ale co tam, choinka na boczek, rękawy podkasane i do dzieła!
Gdzieś nawet miałam jakieś chińskie "krok po kroku", jak dinozaura zrobić, ale wiadomo, jak trzeba to nie ma - "amba fatima, było i ni ma" :)
Musicie wiedzieć, że z rysowaniem u mnie na bakier, ale całkiem przyzwoity szablon udało mi się zdziałać. Potem wspólnie z Piotrkiem wybraliśmy materiały i kolory i zabrałam się do pracy, czytaj cięcia, szycia, haftowania i wypychania. 






I w taki sposób powstał mój pierwszy w życiu dinozaur, który dostał, jakże wdzięczne imię (:p), Grześ! Piotruś bawił się nim cały wieczór: tulił, woził na jeździku, zbudował dom z klocków i położył spać pod ulubionym kocykiem. Obowiązkowo zabrał nowego przyjaciela na noc do swojego łóżeczka, a w niedzielę na przejażdżkę do Dziadków. 
Do profesjonalnej maskotki to jeszcze daleko (oj, jak daleko!), ale starałam się bardzo i obserwując zadowoloną minkę Synka, wydaje się, że zadaniu sprostałam. 
Na przyszłość myślę, że szyjka dinusia mogłaby być trochę szersza i łepek w troszkę innym kształcie, buźka także mogłaby być zrobiona z "gotowców", ale ogólnie jestem zadowolona :)
Poznajcie, więc i Wy, dinozaura Grzesia :)









Na dziś kończę, bo po pierwsze, dziś trzeci dzień realizujemy z siostrą pewien projekt, o którym na razie, ani mru mru, a po drugie na całą kuchnię pachnie upieczone właśnie ciasto budyniowe, więc pora na kawkę :)

Pozdrawiam Was cieplutko i przesyłam piękne słoneczko, które u nas od kilku dni! Do zobaczenia w piątek, chociaż na Waszych blogach pewnie wcześniej :)

poniedziałek, 27 października 2014

Przestrzenna karteczka po mojemu.

   Weekend minął za szybko, jak zwykle, i dodatkowo chorobowo. Ale to było do przewidzenia, skoro całą dobę jestem z kichającym na mnie synkiem :) Wzmacnianie odporności nie na wiele się zdało i w ostateczności przez dwa dni miałam taki głos, jak po konkretnym rockowym koncercie ulubionego zespołu! Ale jak wiadomo mamy na chorobowe nie idą, tylko biorą się w garść - to się wzięłam! 
   SAL-owa choinka powoli się koralikuje, niby nie dużo tego, a jednak pracochłonne. Być może za tydzień będę mogła pokazać już efekt końcowy. Nic jednak nie obiecuję, bo ta ogromna dynia, o której wspomniałam w piątek, nadal leży i straszy :) 
Dynia leży, ale przecież nie ma tak, że ja nic nie robię i tak powstały dwie nowości i dziś pierwsza z nich.
   W ubiegłym tygodniu jedna z moich sióstr obchodziła imieninki. Zastanawiałam się nad karteczką, ale jakoś żaden wzór do mnie nie przemawiał (chorobowe humorki?). Aż tu nagle - bęc i olśnienie! Karteczka przestrzenna! A tutaj efekty mojej kreatywności (skromność przede wszystkim hehe :p )





   Na kawałeczku płótna (tego babcinego), najpierw naszyłam ręcznie różyczki. Same różyczki powstały ze ... zwiniętych paseczków polarowego materiału. Później wyhaftowałam krzyżykami łodyżki i listki według wzorku zapożyczonego od innej różyczki. Potem jeszcze "zbierająca" wszystko kokardka i koralik, na jej środku, żeby zakryć miejsce przyszycia. Brzeżki płótna postrzępiłam i wszytko, przy pomocy taśmy dwustronnie klejącej, przymocowałam na rozkładany kartonik.
   Karteczkę wraz z czekoladką, osobiście dostarczyliśmy w ten weekend, a adresatka - Urszula - odwdzięczyła się uśmiechem i kawką!
    
W środę, mam nadzieję, że uda się pokazać drugą rzecz, która powstała, jak mnie tu z Wami nie było.

Pozdrawiam Was cieplutko!

piątek, 24 października 2014

Piątki z Kurą Domową (15) - Rogaliki z jabłkiem

   Wzięłam i wsiąkłam, a to wszystko przez mężusia i wujka :) Spisek jakiś! A tak na poważnie, to dostaliśmy, od wujka właśnie, mnóstwo warzyw, które mężuś przywiózł. Trzeba, więc było to wszystko ogarnąć - czytaj obrać, umyć, pokroić i jakoś wykorzystać. Żeby nie mój "filipek" zagrzebałabym się i do grudnia nie wylazła :) I tak marchewka do zamrożenia, do piwnicy, dwa duże słoiki w zalewie octowej. Pietruszka zblendowana w rozdrabniaczu "filipka" i do zamrożenia. Buraczki i szczaw do słoiczków. Pięknie to ujęłam w trzech zdaniach, a roboty było dwa dni. A przede mną jeszcze dynisko, takie w granicach bagatela 40 kg! Dr G. pomógł wynaleźć mnóstwo przepisów. Poeksperymentuje, popróbuję, a rezultatami się pochwalę :) 
A dziś zapraszam znowu na coś słodkiego. Tym razem proste rogaliki z jabłkiem.

Zaczynamy od ciasta. Do miski wsypujemy 2 szklanki mąki, 1/2 kostki margaryny*, 1 szklankę cukru, 1 cukier waniliowy i wbijamy 2 całe jajka. Zagniatamy ciasto łapką, aż do wyrobienia. W trakcie możemy śmiało dodać jeszcze mąki. Gdy ciasto odkleja się od ręki, zawijamy je w folię i na około 20 min wkładamy do lodówki. 
* Margarynę będzie łatwiej połączyć z ciastem, jeśli wyciągniemy ją z lodówki bezpośrednio przed dodaniem. Jest wtedy twarda i krucha i łatwo ją "odkruszać" widelcem od kostki.

W czasie, gdy ciasto przebywa z lodówce, zabieramy się za jabłka. Myjemy je, obieramy, wycinamy gniazda nasienne i kroimy na mniejsze kawałki. 

Wyjmujemy ciasto  z lodówki i rozwałkowujemy je na cienkie placki (deskę i wałek posypujcie obficie mąką, bo ciasto lubi się kleić). Następnie kroimy (można nożem, ja mam specjalne radełko) placki na kwadraty, na tyle duże by zmieścił się w nich kawałek jabłuszka.

Każdy kawałek jabłka maczamy w ulubionej konfiturze, u mnie truskawkowa własnej roboty, i ukladamy na kwadraciku ciasta. Następnie zawijamy "po przekątnej w rogalik.




Układamy rogaliki na wysmarowanej blaszce i pieczemy około 40 minut w temperaturze 170*C, najlepiej tylko przy górnym zapiekaniu.



Warto co jakiś czas zajrzeć, bo zagniatane ciasto z cukrem łatwo się przypala.

Po upieczeniu posypujemy rogaliki cukrem pudrem. Wychodzi naprawdę fajny smakołyczek! Przetestowane do mleka i do kawki :)

Smacznego!



Udanego, słonecznego weekendu Wam życzę :)

poniedziałek, 20 października 2014

Dziarsko, hafciarsko i z nowymi pomysłami :)

   Wczoraj w szpilkach zmarzłam w stópki, a to niechybny znak, że "idzie ku zimie". A dzisiejsze ciężkie, ciemne chmury to potwierdzają. Ale promyki słonka walczą z nimi jak mogą i chociaż odrobinkę rozweselają krajobraz :)
   Dziarsko i hafciarsko powróciłam do choinki SALowej, tym samym część zielono - zawijaskowa za mną, pozostały tylko ozdoby. Łańcuch będzie jednak drobniutko koralikowy, tak jak wymyśliłam na początku, tylko, zamiast pierwotnej czerwieni, postawiłam na zieleń. Dziś może uda mi się wprowadzić pomysł w życie, okaże się więc czy to będzie miało ręce i nogi.
  W SALowej przerwie towarzyszyły mi za to małe hafciki na karteczki. Konika i gwiazdkę pokazałam już w środę. Do kolekcji krzyżykowej dołączyły jeszcze skarpetka (Sabrina wyd. spec. 5/2009), oraz choinka (IM 6/6 HP 12/2013). Oba hafciki wyszywane trzema nitkami, mieszaniną różnych mulin i nici "poswetrowych", na resztkach zielonej kanwy. Choinka nieco zmieniona, bo zamiast oryginalnych, haftowanych bombek, dostała gwiazdki i koraliki (te dostane od Danusi :p). 
Poniżej nowe hafciki oraz hafty już oprawione. Sama nie wiem, czy już takie zostaną czy może karteczki dostaną jeszcze jakieś ozdabiacze :)







  



   Bardzo lubię zaglądać na Wasze blogi, bo dla mnie to także niewyczerpalne źródło inspiracji. Tym razem natchnęła mnie Ewa/Ewita. Pokazała kartki wykonane techniką, której do tej pory nie próbowałam - haftem matematycznym. Skoro napisała, że to nic trudnego, i ja postanowiłam spróbować. Znalazłam gazetkę z małym kursem tego haftu i wzorkami (TI 1/6 HP 1/2012) i do dzieła. Ewa miała rację, nie jest to jakoś specjalnie trudne, a nawet można się przy tym fajnie bawić. Tylko z podklejaniem nitek, to ja się nie polubię, oj nie ... Haftu nie robiłam na oddzielnym kartoniku, tylko na środkowej części gotowego pas partu, tam gdzie normalnie wycinam okienko na haft. Po sklejeniu części środkowej z jednym ze skrzydeł wyszła całkiem przyzwoita, chociaż pierwsza w życiu, "matematyczna karteczka" :)




Wpadłam także na pomysł wykorzystania, pokazanego wcześniej, dzwoneczka. Za duży to on nie był, więc samodzielnie na karteczce wyglądałby skromnie. Pokusiłam się o misz masz technik ( haft krzyżykowy, matematyczny, kokardka i koraliki) i efekt jest całkiem ciekawy. 



   Kończąc,  chce powitać nowe Obserwatorki, bo jakoś do tej pory nie było okazji, rozgośćcie się proszę, czym chata bogata :)
Stałym Bywalcom pięknie dziękuję za odwiedziny i komentarze :) Taka liczba wyświetleń, to dla mnie nie byle co. Dlatego postanowiłam sobie, że kiedy liczba odwiedzin przekroczy 20 000, zaproszę Was na nową zabawę na blogu. Pomysł już jest, mam nadzieję, że się spodoba ;)

Pozdrawiam i ściskam! Miłego dnia :)

piątek, 17 października 2014

Piątki z Kurą Domową (14) Biszkopt z brzoskwinią i budyniem.



   W ramach "Piątków z ..." poznaliście już podobny biszkopcik z ananasem. Tym razem zapraszam na nieco zmienioną wersję - Biszkopt z brzoskwinią i budyniem.

Zaczynamy od przygotowania biszkoptu. 
Ubijam pianę z białek z 5 jajek (jajka prosto z lodówki, piana ubijana z odrobiną soli). Do piany dodaję 5 żółtka i 1/2 szklanki cukru i ucieram razem. Dodaję 1 szklankę mąki, łyżeczkę proszku do pieczenia, cukier waniliowy i łączę składniki mieszając mikserem. Warto mieszać chwilkę dłużej, ciasto się "napowietrzy", ładniej urośnie. Wlewam ciasto do wysmarowanego margaryną i posypanego mąką prodiża i piekę 20 min w około 200*C.
Teraz  pora na brzoskwiniową masę do przełożenia biszkoptu.
Z 1 puszki brzoskwiń w połówkach odlewam do garnuszka syrop (zalewę), który następnie zagotowuję. W międzyczasie do 1/2 szklanki zimnego mleka wsypuję 1 budyń śmietankowy. Dokładnie wymieszany budyń dolewam do lekko gotującego się (na małym ogniu) syropu. Cały czas mieszam, a kiedy masa zgęstnieje, odstawiam do ostudzenia. Połówki brzoskwiń kroję w kostkę (i tym razem pomagał mój Pomocnik ;p ) dodaję do masy budyniowej, a następnie mieszam.
Wystudzony biszkopt przekrajam na pół. Spód układam w tortownicy, a na niego wykładam (wystudzoną) masę brzoskwiniowo - budyniową i przykrywam wierzchnią częścią biszkoptu.
 
W rondelku, na odrobinie mleka rozpuszczam na małym ogniu pól tabliczki gorzkiej  czekolady i kilka kostek czekolady z orzechami. Gorącą jeszcze czekoladę rozsmarowuję na cieście i posypuję całość wiórkami kokosowymi ;)
Ciasto wstawiam do lodówki, żeby zastygło i tak też przechowuję.
 
 
Dostałam ciekawy przepis na własny chlebek, więc może następnym  razem będę mogła pochwalić się swoim wypiekiem chlepowym :)

 Pozdrawiam cieplutko i życzę dobrego spokojnego weekendu :)

środa, 15 października 2014

Małe hafciki na kartki i czytadło.

   Wczorajszy dzień zajęty był to tym, to tamtym. Postawiłam kilka krzyżyków na SALowej choineczce, ale jakoś nie szło mi całkowicie. Może chwilowe zmęczenie kolorami? A może to dlatego, że "krzyczycie", że idę jak burza, to przechwaliłyście :)
W ramach odpoczynku ... wzięłam igiełkę w łapkę. Oj próżnować to ja nie umiem hehe. Powstały dwa proste hafciki na tegoroczne kartki świąteczne. 
Gwiazdka wyszyta na kawałku zielonej kanwy pozostałej po ostatnio haftowanej kobietce. Użyta nitka pochodzi z rozprutego kiedyś swetra (śnieżynka wydaje mi się bardziej puszystrza). Dodałam także przezroczyste koraliki. Wzorek to ksero z jakiejś szydełkowej gazetki.
Konik na biegunach także wyszyty na wspomnianej kanwie, trzema nitkami Ariadny i Birdbrand. Kokardka to już mój pomysł. Wzorek pochodzi z internetu.
Jest jeszcze trzeci hafcik - Dzwonek z ostrokrzewem. Hafcik zrobiony wieki temu, na kanwie gobelinowej, trzema nitkami Ariadny.  Postanowiłam, że w tym roku go wykorzystam.
Mam także, własnoręcznie przygotowane już wcześniej, pas partu do podejrzenia o tutaj. Na kartki czeka , więc już oprawa. Tym razem nie wycinałam w środkowej części okienka, zrobię to już konkretnie pod haft.
A oto i hafciki :)








   A tymczasem zaczęłam czytać nowe czytadło. Nadal w podobnym klimacie co poprzednie i nadal ta sama autorka. Tym razem to "Trzy boginie" N. Roberts. 

"Trzy boginie" N. Roberts

Ponad 150 stron za mną i ani jednego zbędnego słowa! Uwielbiam tę autorkę za to, że jest konkretna, nieprzewidywalna i trzyma w napięciu. Żadnych niedopowiedzeń i głupawych sytuacji w ich następstwie.
A historia tym razem zahaczająca o mitologię grecką i trzy boginie Mojry, ale osadzona w czasach współczesnych. Póki co rewelacyjna! 
A już tak z czystej ciekawości zajrzałam sobie do internetu i co nieco o Mojrach poczytałam.


John Strudwick, Złota Nić - alternatywne przedstawienie Mojr jako trzech staruszek ( Źródło)

"Hezjod przedstawia nam trzy Mojry, ukazując je jako trzy kobiety pilnujące nici losu. Kloto, "prządka", przędła nić na magicznym wrzecionie, Lachesis, "obdarzająca", umacniała nić i ją kierowała, natomiast Atropos, "nieodwracalna", przecinała nić swoimi nożycami". (Źródło)

Pozdrawiam Was cieplutko, chociaż u nas ponuro i wetrznie :)

poniedziałek, 13 października 2014

Igiełka nadal skacze po saliku :)

   Weekend minął świetnie. Pogoda cudna, bo + 20 *C! Aż trudno uwierzyć, że to październik. Niemal cały dzień spędzaliśmy na podwórku. A to na spacerze, a to na wycieczce rowerowej, kopaliśmy piłkę itd. Piotruś "wsiąkał" też na długo w piaskownicę, a ja miałam okazję dokończyć porządkowanie rabatek czy powiesić pranie. A i na haft znalazła się chwila. Uwielbiam wyszywanie na świeżym powietrzu :) No i pojawiła się nawet amatorka salowej choinki ...



Poniżej  salowa choinka i foteczki jak było ostatnio i jak jest teraz ...





Kto zna wzór dostrzeże małe zmiany. Tuż nad dwoma ptaszkami zrezygnowałam z przedłużenia pnia czerwonej choineczki (takiego jakby krzyża), a nieporadne nieco gwiazdki zastąpiłam serduszkami. 
Niemniej widać, że choineczka rośnie jak się patrzy. I dobrze, bo na listopad plany już poczynione :) Mam zamiar przygotować urodzinowy prezent i lada chwila powinnam także zacząć zapowiadaną już metryczkę i hafty na karteczki świąteczne rzecz jasna :)

A na koniec jeszcze dwa zdjęcia. Oba pochodzą z październików. To piękne różowe niebo, to październik 2014 r. (zdjęcie zrobione w ten weekend), a zima to 28 października 2012 r. 






Życzę Wam miłego dnia  i póki co tylko takiego różowego nieba za oknem!

piątek, 10 października 2014

Piątki z Kurą Domową (13) - Surówka z białej kapusty na dwa sposoby.



   Jesień to sezon wielu warzyw. Między innymi także i białej kapusty, na którą warto się skusić. Niedługo będziemy mogli korzystać z bogatego źródła witaminy "c" w kapuście kiszonej, a póki co zapraszam na świeżą kapustkę.
Zapewne z obiema surówkami się spotkaliście, ale jestem zdania, że warto powielać to co dobre :) Zresztą podobno jemy za mało warzyw, więc nadarza się okazja, aby co nieco w diecie naprawić :)

Surówka z białej kapusty z marchewką.

Do rozdrabniacza blendera wrzucamy kawałki świeżej białej kapusty, a następnie, już rozdrabnianą, przerzucamy do salaterki.  Świeżą marchewkę obieramy, i w podobny sposób jak kapustę, rozdrabniamy blenderem i dorzucamy do salaterki. Jabłka (słodkie) dokładnie myjemy, przecinamy na ćwiartki i usuwamy gniazda nasienne. Blendujemy jabłka ze skórką i również dorzucamy do salaterki. Dodajemy majonez i doprawiamy pieprzem ziołowym, dokładnie mieszamy. 
Przechowujemy w lodówce.


(Zapomniałam zrobić zdjęcie gotowej sałatki, ale kiedy tylko surówka pojawi się znowu uzupełnię jego brak. Nie mniej patrząc na zblendowaną kapustę, domyślacie się, jaka konsystencję ma surówka).

Surówka z białej kapusty z papryką.

 Liście świeżej kapusty kroimy w cienkie paseczki, a te na 2-3 cm "słupki", wrzucamy do salaterki. Czerwoną paprykę dokładnie myjemy, wycinamy gniazda nasienne. Następnie, postępujemy podobnie jak z kapustą, kroimy paprykę w cienkie paseczki a następnie w "słupki".





Obieramy cebulę i kroimy ją w "piórka". Składniki łączymy, dodajemy majonez i pieprz ziołowy do smaku, mieszamy. Przechowujemy w lodówce, pamiętając, że cebula przyspiesza psucie się surówek i sałatek.



 Smacznego!

Wszystkiego kapuścianego Wam życzę,  czyli kapusty na talerzu, w portfelu i tego co z kapusty także :)
Udanego weekendu :)

(Źródło)

środa, 8 października 2014

Dostane - wykorzystane :)

   Przyszła pora na jesienne porządki w kwiatach. Jeszcze parę dni temu pięknie i słonecznie się do mnie uśmiechały aksamitki i cynie. A mrozisko załatwiło je w jedną noc :( Mam nadzieję, że wraz z moimi kwiatami poległo też parę tysięcy bakterii. I to poprawia humor :)
 Krzyżykowo nadal śmigam igiełką po salowej choineczce, ale o tym w poniedziałek. A dziś taki post, troszkę z innej beczki.
Ostatnio na wielu blogach pojawiały się listy hafcików porzuconych czy hafciarska lista życzeń, a co powiecie na listę Dostane - wykorzystane? Pod pojęciem "dostane", mam na myśli cukierasy z różnych blogowych zabaw, ale i prezenty związane z naszą pasją, czyli haftem. Jakoś mam tak, że ilekroć widzę, że ktoś coś otrzymał, zastanawiam się czy trafia to gdzieś w kąt czy faktycznie z tego korzystacie? 
Ze mną to jest tak, że owe prezenty zawsze mnie inspirują i aż mnie korci, by wykorzystać to "dostane" i owo korcenie przemieniam w czyn :)

Tym samym bardzo proszę, moja lista dostane - wykorzystane ...

 1. "Wiekowe" mulinki i kordonki dostałam od starszej pani, która z racji oczek i rączek, które odmawiają już jej posłuszeństwa, przekazała nitki w dobre ręce :) Nitki często wykorzystuję, ot choćby ostatnio zieleń przy Salu Bożonarodzeniowym, pomarańczową Odrę przy "Hibiskusie" czy niebieski kordonek przy hafcie kosza z białymi różami.



 2. W ramach prezentu urodzinowego dostałam kiedyś od siostry mulinę i kanwę. Mulinka wiadomo przydaje się zawsze. Na początku nie wiedziałam jednak co z zrobić z kanwą, ze względu na bardzo rzadki splot i miękkość. Przy okazji imiennych ręczniczków, wszystko to okazało się atutem.


3. Płótno, a w zasadzie, własnoręcznie tkany przez babcię mego męża, len, także świetnie się sprawdza. Uwielbiam zapach tego surowego materiału i nawet, podoba mi się gdzie nie gdzie nierówny splot. Na tej "kanwie", oczywiście obecny Sal, ale i Fioletowa dama, Róże w koszu czy Chłopiec z wazonikiem.

 



Oczywiście na mojej liście dostane - wykorzystane, nie może zabraknąć prezentów od Was.

4. Mam, więc piękne serwetki od Ewy, które zdobią stoły w salonie i kuchni. Ile razy spojrzę, tyle razy ciepło pomyślę o Autorce :) Ewa pewnie nie zdaje sobie sprawy ile razy "razem" haftujemy, albo pijemy kawkę :) Maczki od Ewy wiszą sobie w mojej domowej galerii. Ich wyszycie było czystą przyjemnością i uwielbiam ma nie patrzeć.















5. Portret JP II wraz z kompletem mulin od Eli, niemal sam się wyszywał i dziś zdobi sypialnię. Z kilku powodów, stał się bardzo ważnym dla mnie haftem. Patrzę na niego i pozytywnymi myślami jestem z Elą :)



6. Dostałam także zieloną kanwę, czarną i białą mulinę oraz koraliki od Danusi. Część koralików została (kartki świąteczne?), ale część wykorzystałam do kartki urodzinowej, monogramu. Kanwa i mulinka została wykorzystana ostatnio przy Kobiecie z perłami.

















Nic się nie powinno marnować, a już na pewno nie takie skarby! To czego jeszcze nie zdążyłam wykorzystać, także nie przepadnie. Wszystko w swoim czasie :)

Swoim "Obdarowaczkom" jeszcze raz dziękuję, mam nadzieję, że was nie zawiodłam, a wręcz przeciwnie ;)

Zapraszam Was na piątek.  Czym tym razem Was poczęstuję? Może biała kapusta? Zobaczymy :)
Pozdrawiam cieplutko!